Rozdział
12
Marek leżał na łóżku i wgapiał
się w sufit. Michał nie chciał wyjść z pokoju, nie chciał, żeby on wchodził,
nie chciał z nim rozmawiać… nie chciał, żeby był obok. Powtarzał sobie, że
proszę bardzo, przecież nie będzie się narzucał, jak chce być sam, to niech ma.
Tylko niech potem nie przychodzi do mnie
z płaczem. Przymknął oczy i pokręcił głową. Zabolało go to, jak Michał
powiedział mu, że go nie potrzebuje. Doskonale wiedział, że mówił to w nerwach.
Jednak takie słowa od bliskiej osoby zawsze sprawiały przykrość. I doskonale
wiedział, że gdyby do niego przyszedł, to od razu by go przyjął. Chciał iść do
niego, ale wolał tego nie robić, żeby znowu się nie kłócić. Musiał dać mu czas
na odreagowanie w samotności, skoro tego potrzebował. Ale nic nie mógł poradzić,
że na niego czekał, że chciał mu pomóc. Obiecywał, że będzie obok niego, że nie
musi przechodzić przez to sam. Westchnął ciężko i przekręcił się na bok. Nawet
nie zauważył, kiedy zmorzył go sen.
Nie był pewien ile spał, ale
kiedy się obudził zobaczył obok siebie Michała. Musiał przyjść i nie chciał go
budzić. Spał skulony, jak gdyby nie wiedział czy ma się do niego przytulić, a
łóżko było za małe, żeby mógł położyć się wygodnie, nie dotykając go przy tym.
Uśmiechnął się czule. Nie potrafił się na niego gniewać. Ostrożnie wstał z
łóżka i wyszedł z pokoju cicho zamykając za sobą drzwi. Zbiegł po schodach do
kuchni. W zamrażalniku znalazł woreczki z lodem, które zrobiła jego mama, jako
okład. Wziął jeden z nich i wrócił do swojego pokoju. Michał po chwili obudził
się i otworzył oczy. Marek uśmiechnął się do niego i delikatnie przyłożył mu
okład. Miał sporego, fioletowego, niemal czarnego, sińca i opuchliznę. Michał
skrzywił się nieznacznie na dotyk, ale lód łagodził ból. Spojrzał na chłopaka
skruszony.
- Przepraszam.
- To nic. – Marek, mimo chęci,
nie mógł pozbyć się jakiejś cząstki żalu w głosie. Michał zranił go, nawet
jeśli nienaumyślnie, ale zrobił to.
- Naprawdę nie chciałem. –
Położył się bliżej niego i pozwolił sobie go objąć. Ryzykował odepchnięciem i
kłótnią, ale musiał spróbować. Nie chciał, żeby Marek się na niego złościł, a
miał do tego pełne prawo. – Nie wiem co mnie napadło. Naprawdę mi głupio.
- Powinno.
Michał westchnął cicho. –
Jesteś zły?
Marek patrzył na niego przez
chwilę. Zaraz jednak uśmiechnął się do niego. – Nie. Trochę byłem, ale
rozumiem, że byłeś zdenerwowany. Gdybym cię posłuchał i dał ci spokój, to byś
mi tego nie powiedział. Miałeś prawo tak zareagować.
- I tak mi z tym źle. Marek,
potrzebuję cię.
- Wiem. Spokojnie, nie jestem zły.
– Spojrzał na siniec, do którego nadal przykładał lód. – Bardzo boli? –
zapytał, chociaż to, że Michał lekko przymykał oko, dawało mu odpowiedź.
Nie pierwszy raz oberwał po
twarzy, ale pierwszy raz tak mocno. Dotychczas kończyło się na lekkim sińcu, który
łatwo mógł wyjaśnić w szkole oberwaniem z piłki podczas gry w kosza, albo bójką
z kolegami, bo przecież aż takim aniołkiem nie był. Teraz ból był dużo większy.
Okład go łagodził, ale sam dotyk sprawiał mu dyskomfort, a pełne otworzenie oka
graniczyło z cudem. – Nie tak bardzo.
- Ale dobrze się czujesz poza
tym?
- Zależy o co pytasz. Nic
więcej mi nie zrobił. – Przygryzł wargę. – Uspokoiłem się już. Ale na pewno
więcej tam nie pójdę. Ani do ojca, ani do matki. Ne mam zamiaru z nimi
rozmawiać.
Marek westchnął cicho i nic nie
mówiąc przytulił go. Michał wtulił się w niego z ulgą. Nie wiedział jakim cudem
brunet potrafi go tak skutecznie uspokoić tylko tym jednym gestem. Wyciszał się
przy nim, a tego właśnie potrzebował. Tego spokoju i ukojenia.
Michał obudził się o w pół do
piątej. Nie mógł spać, chociaż zasnął dopiero po północy. Był zdenerwowany.
Chociaż wczoraj Marek pomógł mu się wyciszyć, to nie wyrzucił z siebie emocji.
Po prostu je uspokoił, zdusił w sobie. Rozsadzało go od środka. Potrzebował coś
zrobić, żeby nie wybuchnąć płaczem. Musiał się zmęczyć. Zawsze, kiedy był
podenerwowany zmęczenie fizyczne pomagało mu się rozładować. A teraz tego
właśnie potrzebował, jeśli nie chciał się rozpłakać. Wstał z łóżka i otworzył
szafę Marka. Po wyjeździe Jacka zabrał swoje rzeczy do drugiego pokoju, ale
przypomniał sobie, że przez nieuwagę zostawił swój dres, a potem o nim
zapomniał. Starał się ubierać jak najciszej. Prysznic weźmie po powrocie, bo i
tak zaraz cały się spoci.
- Gdzie idziesz? – Usłyszał cichy,
nieco jeszcze zaspany, głos Marka. Zerknął na niego.
- Pobiegać.
Marek zmarszczył brwi i
spojrzał na niego zaskoczony. – Od kiedy biegasz?
- Nieregularnie. A teraz mam na
to ochotę – odparł spokojnie. Ale był to tylko pozorny spokój. Wygrzebał z
kieszeni dresów gumkę i skrzywił się nieznacznie. Nie znosił splatać włosów,
ale do jakiegokolwiek sportu zawsze to robił, bo inaczej latały mu po całej
twarzy, właziły do oczu i ust. Nic przyjemnego.
- Ale o tej porze? Przecież
jeszcze jest ciemno. – Nie ukrywał, że trochę go to zaskoczyło. Przecież
wczoraj do późna rozmawiali. Ile Michał mógł spać godzin, trzy, cztery? Na
pewno nie więcej.
- Szybko wrócę. – Nie miał
zamiaru truchtać przez najbliższą godzinę. Chciał się zmęczyć szybkim biegiem,
poczuć ogień w płucach i niemoc w nogach. Potrzebował tego. – Śpij. –
Uśmiechnął się do niego, założył t-shirt, splótł włosy i wyszedł z pokoju.
Najciszej jak potrafił zszedł po schodach, wiedząc, że rodzice Marka mają
jeszcze co najmniej godzinę snu. Potem wyszedł z domu. Przez ogród przebiegł
powoli, ale potem przyspieszył. Wiedział, że długo tak nie wytrzyma i za
dziesięć, góra dwadzieścia minut będzie miał dosyć. O to mu chodziło. Zawsze po
kłótni z ojcem wychodził pobiegać. W jakiś dziwny sposób zmęczenie fizyczne pomagało
mu wytrzymywać to wszystko psychicznie. Nie był twardy i duszenie w sobie
emocji nie było dobre. Nie chciał jednak płakać i użalać się, bo wtedy wpadały
do głowy najgorsze myśli, a tego długo by nie wytrzymał. To był najzdrowszy
sposób na wyrzucenie z siebie wszystkiego. Zdołał dobiec na boisko i zrobić
kilka kółek wokół bieżni. Kiedy miał dość nie pozwolił sobie na odpoczynek,
tylko zmusił się do dobiegnięcia
z powrotem do domu. Czuł się
lepiej. Nie było dobrze, ale sport pomagał się rozładować i poprawić humor.
Wszedł do kuchni, żeby się napić. Zaskoczony zobaczył Marka, pijącego kawę.
- Już wstałeś? – Wyciągnął z
lodówki wodę i napił się. Potem lekko przyłożył sobie zimną butelkę do
obolałego oka. Marek obserwował go w milczeniu.
- Michał, na pewno wszystko
dobrze? – zapytał po chwili.
- Dlaczego?
- Bo nie ma jeszcze piątej, a
ciebie roznosi?
Westchnął ciężko i odstawił
butelkę na szafkę. – Reaguję tak na stres – przyznał. – Wracaj do łóżka. Masz
dzisiaj egzamin, musisz się wyspać. – Mimo wszystko nie zapomniał.
- Nie zmieniaj tematu.
- Marek, nic mi nie jest. –
Postanowił postawić na szczerość. To było najlepsze rozwiązanie. – Zawsze po
kłótni z rodzicami chodziłem pobiegać. To pozwala mi się rozładować, bo
zazwyczaj byłem zdenerwowany. Dlatego wczoraj byłem na ciebie taki cięty. Potem
mi przeszło, ale nie na długo. Musiałem się przebiec, żeby nie chodzić cały
dzień nabuzowany. Nic mi nie będzie, naprawdę.
- Na pewno? – Spojrzał na niego
podejrzliwie.
- Na pewno. Jak będę się źle
czuł to do ciebie przyjdę. Ale potrzebowałem się przebiec, zmęczyć, wyładować.
- No okej. Jak oko?
- Boli, ale przeżyję. Egzamin
masz na jedenastą?
- Tak, a co?
- Idź się jeszcze przespać.
Obudzę cię. Jest wcześnie.
- Pod warunkiem, że pójdziesz
ze mną.
- Okej, ale najpierw wezmę
prysznic.
Marek kiwnął głową, przystając
na to. – Czekam w łóżku.
Michał z uśmiechem odprowadził
go wzrokiem. To, że Marek troszczył się o niego było miłe. Niekoniecznie
powiedział mu całą prawdę. Nie czuł się idealnie po tym biegu. Ale jego chłopak
póki co nie musiał o tym wiedzieć. Miał egzamin wstępny. Powinien teraz skupić
się wyłącznie na tym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz