niedziela, 20 lipca 2014

2. Nastoletnia miłość

Rozdział 2

Paweł miał doskonały humor. Wspomnienia wczorajszego spaceru z Adamem, a następnie ich wspólnej nocy tak go nastroiły. W zamyśleniu wpatrywał się w ich wspólną fotografię, jeszcze
z czasów studiów. Robiona była dziesięć lat temu, kiedy obaj mieli jakieś dwadzieścia trzy lata. To był ten dzień, kiedy postanowili razem zamieszkać. Byli razem już trzy lata i byli naprawdę szczęśliwi. Pamiętał ten dzień jakby to było wczoraj.
Spacerowali nad jeziorem, Figo, dziesięcioletni husky, biegł przy nodze Pawła dysząc ciężko po skończonej chwilę temu zabawie. Mieli wakacje i korzystali z nich najlepiej jak mogli – będąc razem. Kiedy musieli chodzić na uczelnię i uczyć się, czasem nie mieli dla siebie czasu, ale właśnie w wakacje mogli nadrobić wszystkie stracone dni. Przytulali się i całowali. Raczej nie okazywali sobie tak ostentacyjnie uczuć, ale ludzi praktycznie nie było, dlatego nie przejmowali się.
- Paweł? – Adam odezwał się, jednocześnie głaszcząc wnętrze jego dłoni.
- Hm? – mruknął pytająco i uśmiechnął się.
- Może zamieszkamy razem?
Powiedział to tak, jak gdyby bardziej stwierdzał fakt, niż pytał. Oczywiście mógł odmówić, ale nie chciał. Przecież od dawna chciał już mieć go przy sobie. Obaj nie mieszkali już z rodzicami, zarabiali sami na swoje utrzymanie – niezależnie od tego jak trudno nie było połączyć tego z nauką –
i taka decyzja prędzej czy później musiała zapaść. Przecież się kochali, chcieli spędzać razem każdą chwilę.
- No nie wiem… - Udał, że się namyśla. Adam uśmiechnął się. Doskonale wiedział, że tylko się z nim droczy.
- Cóż, jeśli nie chcesz… - Zaczął grać w jego grę.
- No dobra, przekonałeś mnie. – Pocałował go krótko. Zaśmiali się.
Zdjęcie zrobili sobie samowyzwalaczem. Figo, ówczesny pies Adama, siedział obok nich na tym zdjęciu. Z Maksem żadnego nie mieli, ale tylko dlatego, że mieli go od niedawna. Poza tym większość zdjęć trzymali na komputerze, Paweł wydrukował tylko to, i jeszcze jedno, przedstawiające Adama z Figo, bo jego zdaniem mężczyzna naprawdę słodko na nim wyszedł. Miał ogromny sentyment do tych zdjęć i nie przejmował się kiedy szef wchodząc do jego gabinetu, patrzył na nie niezbyt przychylnym wzrokiem. Nie miał zamiaru się ich pozbywać. To była cząstka jego życia… nie, to było jego życie. Adam był dla niego najważniejszy i nikt, ani nic nie mogło tego zmienić.
Westchnął cicho kiedy usłyszał pukanie do drzwi zwiastujące przybycie kolejnego pacjenta i otrząsnął się z zamyślenia.
- Proszę.
- Dzień dobry. – Do środka wszedł nastolatek. Paweł uśmiechnął się.
- Witaj Michał. O co chodzi?
Chłopak wzruszył ramionami. – Rodzice mi nie odpuszczą przychodzenia tutaj.
- Rozumiem. Usiądź. Chcesz wody?
- Tak.
Nalał szklankę i postawił przed nastolatkiem. – No więc Michał, skoro jesteś moim pacjentem, będziemy musieli o czymś mówić. – Rozsiadł się na fotelu naprzeciwko chłopaka. – Rozmawiałeś
z rodzicami?
- Tak, ale nie rozumieją. – Westchnął. – I nie łudzę się, że kiedyś to nastąpi.
- Czasem warto mieć nadzieję. Opowiadałem ci wczoraj swoją historię, ja z rodzicami doszedłem do porozumienia po pięciu latach, a też wątpiłem, że to możliwe. – Uśmiechnął się do niego pokrzepiająco. – Rozmawiałeś z tym chłopakiem?
 - Nie. – Pokręcił głową. – Nie mam odwagi.
Michał nie wiedział dlaczego ufa tak temu, bądź co bądź obcemu mężczyźnie. Czy to dlatego, że był taki sam jak on? Nie miał osoby, z którą mógłby szczerze porozmawiać o tym co go gryzie,
a psychiatra w końcu od tego jest…
- Na pewno nie zawsze jest z kolegami.
- Szczerze mówiąc chyba jeszcze go bez nich nie widziałem. A nie podejdę przecież do całej jego paczki i nie poproszę o rozmowę na osobności. – Skrzywił się. – Poza tym co miałbym mu powiedzieć? Jesteśmy razem w klasie, coś tam o sobie wiemy, ale… - Pokręcił głową.
- Prędzej czy później nadarzy ci się okazja. A wtedy najlepiej być szczerym. Nie musisz od razu wyznawać mu swoich uczuć, bo tego faktycznie mógłby nie przyjąć zbyt dobrze, ale jakaś niezobowiązująca rozmowa i propozycja wyjścia na piwo, czy co tam robicie w wolnym czasie, byłaby w porządku.
Michał zamyślił się chwilę nad słowami doktora. – Może i tak, ale ryzykuję tym, że mnie wyśmieje.
- Wtedy będziesz wiedział, że nie był wart zachodu. A jeśli się zgodzi znaczy, że też cię lubi.
- Panu wydaje się to takie proste.
- Wcale nie. Wiem co przeżywasz, Michał. Przecież sam kiedyś czułem się podobnie. I wiem, że to nie jest łatwe. Ale uwierz mi, że kiedy już to zrobisz, będziesz się śmiał z tego, że sprawiało ci to taki problem, bo w istocie wyrzucenie z siebie tych kilku słów wcale nie jest takie trudne, jak teraz ci się wydaje.
- Może ma pan rację – mruknął. – Mogę się o coś zapytać?
- Słucham.
- Jak ludzie reagują na pana związek?
- Przeróżnie. Niektórzy odwracają wzrok, inni patrzą z niesmakiem, niektórzy rzucą tylko okiem i idą dalej… ale są też tacy co nawet się uśmiechną. Ale na przestrzeni lat nauczyłem się już nie przejmować nieprzychylnymi reakcjami, a te przychylne przyjmować z uśmiechem. Adam też się tego nauczył. Nie martwimy się tym. Co nie oznaczy, że obnosimy się ze swoimi uczuciami na środku ulicy. Obaj tego nie lubimy.
- Chciałbym też się tak nie przejmować – westchnął.
- Kiedy już będziesz miał kogoś, czy to tego chłopaka, czy innego i będziesz naprawdę zakochany, to nauczysz się. Wtedy wszystko jest prostsze, bo chcesz być z tym kimś niezależnie od reakcji otoczenia. Poza tym rozumiem twoje uczucia. Okres edukacji to najgorszy czas dla ludzi, którzy w jakiś sposób się wyróżniają. Sam to przechodziłem.
Michał pokiwał powoli głową. – Pana chłopak też jest psychiatrą? – zapytał zmieniając temat.
- Z wykształcenia tak. Jednak równolegle z psychologią skończył też pedagogikę, a jakiś rok temu zdał socjologię. Jest nauczycielem WOSu i psychologii w liceum.
- Jest liceum z psychologią? – zdziwił się.
- Tak, w dziesiątce jest taki profil – przytaknął. – A ty już wiesz co będziesz chciał robić po liceum? Wszak matura za pasem.
- Tak, zdaję na rozszerzeniu biologię z chemią. Chcę iść na weterynarię.
- A ten chłopak?
- Marek? On idzie na architekturę. Chyba, że zmieniły mu się plany. Ostatnio nauczycielka pytała nas o to kilka miesięcy temu na godzinie wychowawczej.
Długo jeszcze rozmawiali. Michał był znowu jego ostatnim pacjentem, choć dziś zastał ich wieczór. Wiedział, że Adama jeszcze nie ma dlatego nie spieszył się tak bardzo, jednak wypadałoby wyprowadzić Maksa, dlatego w końcu przerwał rozmowę. Wyszli z poradni razem. Michał odjechał do domu rowerem, a on wsiadł do samochodu i ruszył w przeciwnym kierunku. Adama jeszcze nie było, pewnie wolontariat zajął mu trochę czasu. Wyprowadził Maksa i przygotował kolację dla siebie
i swojego partnera. Gdy ten w końcu wrócił, był padnięty. Zresztą, nie dziwił mu się. Kto wytrzymałby ze zgrają nastolatków od siódmej rano do dwudziestej wieczorem?
- Wiesz, to praktycznie dorośli ludzie, dlatego nie jest źle. Ale kiedy dostaję pierwszaków… - Westchnął ciężko. – Nie wiem jakim cudem jest aż tak duża przepaść między zachowaniem drugich,
a pierwszych klas. Dorastają w ciągu roku bardziej, jak przez trzy lata gimnazjum.
- To chyba dobrze, co?
- Tak, jasne, ale mogliby tak trochę szybciej. Zresztą… grunt, że w ogóle dorastają. A co u ciebie
w pracy?
Opisał mu pokrótce swój dzień, choć wyglądał tak jak wiele innych. Jednak to już był ich nawyk, taka tradycja, czy też zwyczaj, że zawsze opowiadali sobie jak spędzili dzień.

Michała obudził rano dzwonek budzika. Westchnął ciężko. Kolejny dzień w szkole. Na dodatek środa. Nie znosił śród. Miał trzy matmy pod rząd, potem dwa angielskie, polski, fizykę, biologię i historię. Tylko biologia sprawiała, że chciało mu się zwlec z łóżka, bo naprawdę ją lubił. Wszedł do kuchni gdzie mama robiła śniadanie. Mruknął tylko jakieś „cześć”.
- Masz dzisiaj wizytę u lekarza?
Wywrócił oczami. Gdyby rodzice wiedzieli jak te wizyty wyglądają pewnie zabroniliby mu tam chodzić. Może i by im powiedział, właśnie po to, ale z drugiej strony, doktor był jedyną osobą, z którą mógł o tym porozmawiać.
- Jasne – mruknął. – Mam po lekcjach.
- To dobrze. Pomagają coś? – Wzruszył ramionami i wbił wzrok w okno. Matka westchnęła ciężko. – Wiem Michał, że nie jesteś zadowolony, ale zrozum…
- Nie mamo, nie chcę tego zrozumieć. – Wziął przygotowane przez nią kanapki i wsadził je do woreczka. – Zjem w szkole.
Wziął prysznic i spakował lekcje. Ruszył do szkoły choć miał jeszcze co najmniej godzinę do rozpoczęcia zajęć. Nie chciał siedzieć jednak w domu i wysłuchiwać matki. Rower zostawił przed szkołą zakładając blokadę i wszedł do budynku. Cisza była idealna. Lekcje jeszcze się nie zaczęły. Była dopiero szósta dwadzieścia. Na korytarzu widział tylko kilka osób, które dojeżdżały zza miasta pociągami. Wszedł na drugie piętro, rzucił plecak i usiadł przy sali. Wyciągnął książkę i zaczął czytać. Miał jeszcze pięćdziesiąt minut do rozpoczęcia lekcji i przynajmniej czterdzieści zanim przyjdą jego koledzy. Musiał się czymś zająć do tego czasu.
- Cześć. – Usłyszał nagle znajomy głos. Poczuł, że serce zatrzymuje mu się na chwilę, a potem rusza
z zawrotną prędkością. Przełknął ślinkę  i podniósł wzrok. Jednak się nie przesłyszał. Obok niego stał Marek.
- Cześć – odparł mając nadzieję, że jego głos nie zdradza tego, co teraz czuł. Odetchnął głęboko.
- Co dzisiaj tak wcześnie?
Michał wzruszył ramionami. Nie chciał mu mówić, że pokłócił się z matką. – Dojeżdżam rowerem…
o tej porze jest mniejszy ruch. – Zerknął na niego. – A ty?
- Tak samo, choć jeżdżę autobusem. – Michał pokiwał głową wracając do książki. Chciał z nim porozmawiać, ale nie pamiętał kiedy ostatnio tak się denerwował. Serce waliło mu jak młotem. – Co czytasz? – Usłyszał ponownie jego głos. Boże, był nieziemski. Taki głęboki i łagodny. Słyszał go wiele razy, ale kiedy przekrzykiwał się z chłopakami na korytarzu, albo na lekcjach, to nie było to samo co teraz. Mówił ciszej, bardziej stonowanie.
Michał przełknął ślinkę nie ufając własnemu głosowi i odezwał się. – Władcę Pierścieni.
Marek pokiwał głową.
- Dobra jest.
- Tak – zgodził się. Odetchnął głęboko przypominając sobie słowa doktora: Kiedy już to zrobisz, będziesz się śmiał z tego, że sprawiało ci to taki problem, bo w istocie wyrzucenie z siebie tych kilku słów wcale nie jest takie trudne, jak teraz ci się wydaje. Może miał rację? Może… Ale jak miał to zrobić? Tak po prostu? Przecież on go wykpi. Jak nic go wyśmieje. – Marek?
- No?
Raz się żyje, pomyślał. W najgorszym wypadku najem się trochę wstydu i przez najbliższe dwa tygodnie będę obiektem żartów. Z drugiej strony już nim jestem. Nie będzie różnicy. To da się przeżyć. Odchrząknął. – Nie chciałbyś może… wyjść gdzieś?
- Wyjść? – Zerknął na niego zdziwiony.
- No… na jakieś piwo, czy coś – wyjaśnił niepewnie. Błagam, nie okaż się idiotą, nie śmiej się, błagam!
Marek wzruszył ramionami. – W sumie…
- Tak?
- No.
Uśmiechnął się. Tak, tak, tak!
- Kiedy?
Michał zastanowił się. Ostatnio wszystkie popołudnia miał zajęte przez psychiatrę, ale co tam. Przecież mógł zadzwonić i odwołać wizytę. Potem wyjaśni to doktorowi, a on na pewno zrozumie.
- Kiedy możesz.
- Dzisiaj?
Michał powstrzymywał się usilnie od radosnego wiercenia się w miejscu. Boże, to się nie dzieje naprawdę!
- Jasne. Dzisiaj.
- Spoko.
Uśmiechnął się szeroko i szybko schował nos w książkę, żeby Marek tego nie zauważył. On jednak zauważył i także lekko się uśmiechnął.
- Wiesz, zdziwiłeś mnie – powiedział. Michał przestał się już tak szaleńczo uśmiechać, więc pozwolił sobie na niego spojrzeć.
- Dlaczego? – zdziwił się.
Marek zerknął na niego. – Myślałem, że za mną nie przepadasz.
- Skąd – zaprzeczył szybko. Odchrząknął. – Nic do ciebie nie mam. Dlaczego tak myślałeś?
- No bo chłopacy robią tobie te głupie żarty. – Wywrócił oczami.
- A ty ich nie robisz?
- Gdybym robił, czy lubiłbyś mnie?
Tak… to głupie, ale tak, lubiłbym cię.
- Nie wiem… nie wiedziałem czy je robisz.
- Nie. Są idiotyczne.
- To twoi kumple.
Wzruszył ramionami. – A czasem mam ich serdecznie dość. Ale w gruncie rzeczy da się z nimi żyć.
A więc ty nie jesteś idiotą. Jak to dobrze.
- Myślałem, że ich lubisz.
- Wiesz jak jest… wtapianie się w tłum, żeby tylko się nie wyróżniać. Zawsze dziwiłem się tobie, Radkowi i Piotrkowi, że tak umiecie.
- Jak?
- No, być sobą.
Uśmiechnął się lekko. – Nie potrafię udawać. Nawet gdybym chciał, jak to nazwałeś, wtopić się w tłum, to po prostu by mi nie wyszło i w najlepszym wypadku zrobiłbym z siebie kretyna.
Marek zaśmiał się cicho. Miał cudowny śmiech. – Też czasem mam wrażenie, że robię z siebie totalnego idiotę.
- Wcale nie! – zaprzeczył gorliwie. Marek podniósł brew patrząc na niego z lekkim zaskoczeniem. – To znaczy… nie wydaje mi się żebyś robił z siebie idiotę, skoro nie bierzesz udziału w tych ich idiotycznych żartach.
- Tak, może i tak – mruknął. Milczeli przez jakiś czas. Michał udawał, że czyta, ale w rzeczywistości gapił się tylko w jedno zdanie i myślał o Marku. – Michał?
- Co?
- Co cię tak wzięło na proponowanie spotkania?
- Nie wiem… - Przełknął ślinkę. – Tak jakoś. – Wytrzymał jego spojrzenie nie chcąc żeby nabrał podejrzeń.
- Okej. – Nie drążył. – Umiesz na biologię? – zapytał i zaśmiał się. – Rany, po co ja pytam.
Michał zachichotał. – Umiem. Mogę ci wyjaśnić, jeśli chcesz – zaproponował.
- Naprawdę?
- Jasne.
Wyciągnął zeszyt ze swoimi starannymi notatkami i zaczął tłumaczyć mu genetykę. Dla niego to wszystko było proste i tłumaczył też jak najprościej. Marek był zaskoczony, że to jednak da się ogarnąć. Michał był cierpliwym nauczycielem i tłumaczył mu wszystko po tysiąckroć.
- Rozumiesz? – zapytał, kiedy omówili już ostatni temat.
- Tak myślę.
- To rozwiąż trzecie zadanie. – Dał mu kartkę i długopis. Marek przez chwilę myślał, bo ćwiczenie było dość złożone, ale w końcu udało mu się je wykonać bezbłędnie. – Świetnie.
- To wcale nie jest takie trudne.
- Wiem. Wystarczy przysiąść. – Usłyszał nagle znajome głosy na korytarzu. Chłopacy z jego klasy wchodzili po schodach przekrzykując się i śmiejąc głośno. Westchnął niezauważalnie. – Twoi kumple.
Marek kiwnął głową. – No i?
Zmarszczył brwi. – Nie przeszkadza ci, że mnie z tobą zobaczą?
- A dlaczego miałoby?
- No… w końcu jestem gejem.
- Straszne – zironizował. – Daj spokój, Michał. Ich może to obchodzi, ale tak naprawdę to prywatna sprawa każdego z nas jaką ma orientację i z kim spędza wolny czas.
- I nie przeszkadza ci to?
- Gdyby mi przeszkadzało, czy gadałbym z tobą?
Nie tylko nie jest idiotą. On jest po prostu… Boże, nie wierzę!
- Pewnie nie. – Uśmiechnął się. Marek odwzajemnił lekko jego uśmiech i spojrzał na kolegów.
- Cześć chłopaki. – Machnął ręką na przywitanie. – Wytłumaczysz mi to jeszcze raz? – poprosił wskazując na jakieś niezrozumiałe zagadnienie z biologii.
- Jasne – zgodził się z radością, której nie udało mu się ukryć. Marek uśmiechnął się tylko pod nosem. Grupka chłopaków patrzyła na nich z rozdziawionymi ustami. W końcu jeden z nich, Kacper, czy też Cygan, jak nazwali go koledzy, podszedł do nich.
- Marek.
- Cygan, uczę się, nie widzisz?
- No to się ucz, ale czemu akurat z nim?
Spiorunował kumpla wzrokiem. – A dlaczego nie?
- No… Jest pedałem.
- Gejem, jeśli już. Ale co z tego?
- Przecież…
- Cygan, potem pogadamy. Chcę ogarnąć tą biologię, okej? – Zignorował kolegę i spojrzał na Michała. – To co z tymi homozygotami?
Chłopak uśmiechnął się i kontynuował wykład. Po chwili skończyli.
- Wiesz… nie musisz mnie bronić – powiedział niepewnie.
- Wiem.
Następne przerwy Michał spędził z Radkiem i Piotrkiem, jego kolegami, a Marek gadał ze swoimi kumplami i pozornie było tak jak zawsze, ale Michał wiedział, że nie jest. Rozmawiali, umówili się sami, a na dodatek on nie przejął się, że koledzy go wyśmieją. Michał nie mógł w to uwierzyć.
Po biologii czekała ich jeszcze godzina nudnego historycznego wykładu. Michał nie cierpiał historii, ale pierwszy raz cieszył się, że nadeszła, bo była ostatnią lekcją. Ostatnie czterdzieści pięć minut przed spotkaniem z Markiem. Usiadł pod salą od historii. Jego koledzy gdzieś zniknęli mu z oczu, więc postanowił zaczekać. Po chwili usiadł obok niego Marek.
- Dzięki.
- Za co?
- Pierwszy raz od dawna dobrze mi poszedł test z biologii.
- To się cieszę. – Uśmiechnął się. – Jakbyś potrzebował jeszcze korepetycji to wiesz gdzie mnie szukać.
Zaśmiał się. – Jasne.
- Marek, no idziesz czy nie! Zostaw tego pedała i chodź w końcu!
Westchnął ciężko. – Nie przejmuj się nimi.
- Już przywykłem.
- Do czegoś takiego da się przyzwyczaić?
Nie dało się i zawsze bolało tak samo, ale przecież nie powie mu, że czuje się z tym wyśmiewaniem okropnie.
- Nie do końca. Ale można ignorować i mieć to gdzieś.
- Marek!
- No już, idę! – odkrzyknął i wywrócił oczami. – Lecę.
- Jasne.
Po chwili wrócili Piotr i Radek, więc pogrążył się w rozmowie z kolegami. Marek wraz z chłopakami spóźnili się chwilę na lekcję, ale zdążyli przed wyczytywaniem listy obecności. Michał znudzony słuchał wywodu historyka i bazgrał coś w zeszycie usilnie próbując się skupić na lekcji. Poczuł nagle stukanie w plecy. Odwrócił się kiedy był pewien, że nauczyciel nie patrzy. Jagoda wcisnęła mu jakąś karteczkę. Rozwinął ją. Nie zorientowałby się, że to od Marka, gdyby nie fakt, że rano ćwiczyli razem biologię i poznał jego pismo.
Na wybiegu o 15:20?
Przeliczył szybko w myślach ile średnio schodzi mu w szatni w kolejce po kurtce i stwierdził, że pięć minut może nie starczyć przy tym szaleńczo pchającym się tłumie.
15:30? – odpisał i złożył karteczkę. Podał ją Jagodzie i po chwili liścik wrócił do nadawcy taką samą drogą, jak dotarł do niego. Usłyszał chrząknięcie, ale nie zwrócił na nie uwagi, a potem jeszcze jedno – bardziej znaczące – i mimowolnie odwrócił się. Odnalazł wzrok Marka. Pokiwał głową odpowiadając na jego wiadomość i uśmiechnął się lekko.
- Rostowski, nie odwracaj się. – Usłyszał głos nauczyciela i drgnął zaskoczony szybko wracając do normalnej pozycji.
- Tak, już. – Profesor patrzył na niego przez chwilę. – To znaczy… przepraszam.
- Uważaj już.
- Okej. – Przymknął oczy. Co się ze mną dzieje do cholery. – To jest… dobrze, już pana… profesora słucham..
- Co się z tobą dzisiaj dzieje chłopcze?
- Nic, panie profesorze.
- Dobrze. To może przeczytasz nam swoją pracę domową?
No masz ci los.
- Nie odrobiłem.
- Z jakiego powodu?
Przecież nie powie na forum klasy, że nie odrobił bo był u psychiatry i późno wrócił. Dopiero by mieli się z czego nabijać. Nie dość, że pedał to jeszcze psychiczny.
- Zapomniałem.
- To marna wymówka, Rostowski. – Nie odpowiedział. Nauczyciel zajrzał do dziennika. – Nie masz już żadnych nie przygotowań. Jedynka, czy odpowiadasz?
Już chciał odpowiedzieć, że jedynka, w końcu nic nie umiał, ale usłyszał ponownie chrząknięcie Marka. Odważył się na niego zerknąć, pomimo wpatrzonych w niego oczu profesora. Marek kiwnął głową dając mu do zrozumienia, że ma odpowiadać. Zwariował? Odpowiadać karnie u Majewskiego to tortura. Powiedział jednak: - Odpowiadam.
- Dobrze. Obyś był nauczony. Podejdź do mapy.
Z jakiegoś powodu profesor Majewski lubił odpytywać uczniów, gdy ci stali przy mapie, a nie przy tablicy, jak większość nauczycieli.
- Więc, panie Rostowski, podaj mi proszę rok wybuchu powstania listopadowego.
No to leżę.
- Tysiąc osiemset… - zaczął, bo tego akurat był pewien. Choć nie tyle z historii, co z polskiego. Przykładał się do „Pana Tadeusza”.
- Dobry początek, ale to wie chyba każdy – odparł profesor. – Przyłóż się Rostowski.
- Trzydzieści. – Usłyszał szept. Powtórzył.
- Dobrze. Podaj mi naczelnych wodzów.
Przełknął ślinkę. – Wszystkich?
- Chociaż dwóch.
- Chłopicki i… - Ponownie usłyszał szept podający mu poprawną odpowiedź. Tym razem rozpoznał głos Marka. Powstrzymał uśmiech. – Józef Chłopicki i Michał Gedeon Radziwiłł.
- Jeszcze jacyś?
- Ignacy Prądzyński, Maciej Rybiński, Jan Umiński… - powtarzał za Markiem. On sam nic nie umiał.
- Dobrze. Przyczyny i skutki wybuchu powstania?
Nauczyciel przemaglował go równo, choć słuszniej byłoby powiedzieć – przemaglował Marka. Chłopak podawał mu wszystkie odpowiedzi. Nauczyciel nie zwrócił na to uwagi, gdyż Marek robił to naprawdę ostrożnie, a siedzące przed nim dziewczyny (być może na jego prośbę) plotkowały cicho, nieco zagłuszając Marka. Z jednej strony utrudniało to Michałowi usłyszenie odpowiedzi, z drugiej nauczyciel niczego się nie domyślił.
- No dobrze, jeszcze jedno pytanie, chyba najtrudniejsze. Podaj mi bitwy walk obrotowych i kto w nich zwyciężył.
Ucieszył się, bo tym razem bez pomocy znał odpowiedź na pytanie.
- Dobrze. Zaskoczyłeś mnie, Michał. W końcu wziąłeś się za naukę. Masz pięć. Ale następny raz odrób zadanie domowe.
- Tak, panie profesorze.
- Wracaj na miejsce.
Kiwnął głową i usiadł obok kolegów. Wyrwał skrawek kartki z zeszytu i napisał Dziękuję. Złożył ją kilka razy i na wierzchu napisał Podaj Markowi. Nie chciał ryzykować, że nauczyciel znowu przyłapie go na odwracaniu się. Wyciągnął rękę do tyłu pod pretekstem lekkiego przeciągnięcia się i podał kartkę Jagodzie. Cisza w sali była idealna i po chwili mógł usłyszeć szelest rozwijanej przez Marka kartki. Nie mógł się powstrzymać i kiedy profesor odwrócił się tyłem do klasy żeby zapisać coś na tablicy, zerknął do tyłu. Marek patrzył na karteczkę z lekkim uśmieszkiem. Poczuł, że serce mocniej mu bije i szybko odwrócił się przodem do tablicy. Nie mógł już doczekać się dzwonka. Siedział niespokojnie. Kiedy w końcu usłyszał upragniony dźwięk, spakował szybko podręczniki, pożegnał się z kolegami i ruszył do szatni. Wiedział, że Marek miał kurtkę ze sobą i będzie na niego czekał na wybiegu, jak nazywali boisko, więc chciał się pospieszyć. Odebrał kurtkę, wyszedł ze szkoły i rozejrzał się. Marka jeszcze nie było, pewnie gadał z kumplami, w końcu przyszedł kilka minut przed czasem. Postanowił poczekać. Czuł się niezdrowo podekscytowany.
- Hej, pedale!
Nauczył się już ignorować takie zaczepki. Wiedział, że nie ma co się kłócić, bo to i tak nic nie daje,
a tylko ich prowokuje.
- Co ogłuchłeś?
Odwrócił się ze stoickim spokojem i zobaczył Cygana. Wywrócił oczami.
- Daj spokój – mruknął.
- Co, czekasz na Marka?
- Nic ci do tego. – Starał się nie warczeć za bardzo i brzmieć spokojnie. Chłopak jednak nie miał zamiaru mu odpuścić.
- On nie przyjdzie.
- Powiedziałem: daj mi spokój.
Nie miał zamiaru przejmować się jego idiotycznymi zaczepkami. Co on tam wiedział… Marek był inny.
- Słuchaj, pedale, tak naprawdę to my się założyliśmy, że Marek się z tobą umówi. Mówiliśmy, że się nie odważy, bo to w końcu obleśne, a on powiedział, że co to dla niego. Ale nie przyjdzie.
Poczuł rosnący w sercu niepokój, ale nadal był spokojny. – Czemu mi to mówisz?
- Bo on stchórzył. Nie masz co tu siedzieć jak ostatni kretyn.
- Daj mi spokój – teraz już warknął z prawdziwą irytacją. – To nie twoja sprawa gdzie siedzę.
- Jak chcesz.
Michał siedział jakiś czas, ale Marek faktycznie nie przyszedł. Przymknął oczy i pokręcił głową. Dlaczego był takim idiotą? Skończony kretyn ze mnie. Jak on mógł pomyśleć, że Marek jest inny? Uwierzył mu, a on… Poczuł łzy pod powiekami, ale potrząsnął głową. Nie będzie płakał. A na pewno nie tutaj. Poczekał jeszcze trochę, ale Marek nie przyszedł, więc wsiadł na rower i ruszył. Dojechał pod poradnię psychologiczną. Potrzebował komuś się wygadać, a doktor był jedyną osobą, z którą mógł porozmawiać o tym. Nie był jednak umówiony na wizytę, bo w końcu odwołał ją żeby iść na spotkanie z Markiem. Usiadł więc gdzieś z boku czekając aż doktor przyjmie wszystkich klientów. Miał ochotę się rozpłakać jak dziecko. Był taki głupi! Uwierzył, że to może być prawda, że jest jakaś szansa, a Marek tak po prostu go oszukał. Wykorzystał wręcz. Łzy pociekły mu po policzkach i otarł je z irytacją. Nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi. W końcu byli u psychiatry. Różni ludzie mieli różne problemy, nikogo nie dziwił widok płaczącego nastolatka. Kiedy korytarze w końcu opustoszały, Michał wstał z zajmowanego krzesła i niepewnie zapukał do drzwi. Po chwili otrzymał zaproszenie.
- Dzień dobry – rzucił cicho. – Nie przeszkadzam?
- Nie skądże. Wejdź Michał. Coś się stało? Sądziłem, że odwołałeś wizytę.
- Bo tak było. – Spuścił wzrok. – Ale… potrzebuję z kimś porozmawiać.
- Dobrze. Słucham. – Odłożył dokumenty i usiadł na kanapie. Michał zajął miejsce na kozetce. Długo milczał, ale doktor wcale go nie poganiał. Nie miał w zwyczaju zmuszać pacjentów do mówienia, bo
z doświadczenia wiedział, że często kończy się to wybuchem płaczu, albo krzyku, a tego wolał unikać. Michał może nie był zwyczajnym pacjentem, bo w końcu nic mu nie dolegało, ale dzisiaj wyglądał jakby naprawdę coś się stało, dlatego Paweł pozwolił mu na milczenie.
- Chodzi o Marka – powiedział w końcu cicho. – Przyjechałem dzisiaj rano wcześniej do szkoły. On też. Rozmawialiśmy… - Opowiedział lekarzowi wszystko od początku do końca. Paweł siedział tylko
i słuchał. Nie komentował. Na przestrzeni wielu lat nauczył się już zatrzymywać komentarze dla siebie. Michał nawet nie zauważył kiedy zaczął płakać. – Byłem głupi.
- Wcale nie.
- Byłem. Jak mogłem uwierzyć, że on… przecież się z nimi przyjaźni, nie może być inny.
- Miałeś nadzieję. To nie czyni cię głupim.
- Nie rozumiem tylko dlaczego zrobił się taki miły? Dlaczego bronił mnie przed nimi i podpowiadał na historii… wydawało mi się, że naprawdę jest szansa, że on jest inny.
- Przykro mi, Michał. Domyślam się co teraz czujesz. Nie uważasz jednak, że może powinieneś porozmawiać z Markiem?
- Nie, nigdy więcej nie dam się na to nabrać.
- Jak uważasz.
Michał westchnął ciężko i zerknął na zegar. Była już osiemnasta. – Przepraszam, zajmuję panu tylko czas. Będę już szedł.
- Jeśli chcesz porozmawiać to nie ma żadnego problemu, Michał.
- Nie, rodzice pewnie się denerwują gdzie jestem.
- Jak wolisz.
- Do widzenia.
Wyszedł. Paweł westchnął ciężko i przetarł oczy. Współczuł Michałowi. Polubił tego dzieciaka. Ale
z drugiej strony nastoletnie miłości takie właśnie były. Młodzi ludzie uczyli się radzić sobie
z poczuciem straty, cierpieniem, płaczem. Pierwsza miłość jest zarazem najpiękniejsza i bywa najbardziej bolesna. Z drugiej strony jego miłość do Adama też była pierwsza. Nie mógł być pewien co czuje Michał. Jego miłość do Marka mogła być właśnie przelotną miłostką, a mogła być właśnie tą trwałą, prawdziwą. Westchnął cicho i wybrał numer telefonu do Adama.
- Cześć kochanie. Przepraszam, że nie wracałem, miałem jeszcze jednego pacjenta. Ja też cię kocham. Pa.
Rozłączył się i wyszedł z pracy.

2 komentarze:

  1. Akcja się rozkręca xD chyba koledzy Marka zniszczyli tą schadzkę.
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieje ,że to nie żaden zakład ,tylko mu coś wypadło.Świetny tekst.Pozdrawaim Beata

    OdpowiedzUsuń