Rozdział 6
Paweł ziewając, przeglądał karty pacjentów. Zerknął na zegar i jęknął w duchu. Była już siedemnasta. Miał serdecznie dość pracy na dziś. Równie dobrze mógłby zrobić to w domu, ale szczerze mówiąc nie chciało mu się do niego wracać. Adam był na trzydniowej wycieczce z klasą, której zastępował wychowawcę. Wracał dzisiaj, ale w domu nie powinien być przed dwudziestą trzecią. Nie musiał się też przejmować wyprowadzaniem Maksa, bo zawiózł go dziś do rodziców. Miał ku temu powód. Chciał wyjechać gdzieś na weekend z Adamem. Ostatnio coś im się nie układało i chciał spędzić z nim trochę czasu, nie myśląc o pracy i problemach. Raczej się nie kłócili, po prostu wyraźnie się między nimi ochłodziło. Dopiero wczoraj zorientował się, że nie witają się już po pracy tradycyjnym buziakiem i jakimś czułym słówkiem, a podczas wieczornych spacerów z Maksem po prostu chodzą
i rozmawiają o bieżących sprawach. Nie było ostatnio w
ich związku czasu na bliskość, czułe słówka, seks. Jak się dobrze zastanowił to
taki stan utrzymywał się już od kilku tygodni. Byli jak współlokatorzy,
dzielący razem łóżko i rozmawiający ze sobą rzeczowo o najważniejszych
sprawach. Wiedział, że każdą parę w końcu dopadała rutyna, ale ich dopadła ona
już kilka lat temu. Każdy dzień wyglądał praktycznie tak samo. Ale oni nie
zgadzali się z powiedzeniem, że rutyna zabija miłość. Czasem nudziła, ale dawała
też poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Żeby się sobą nie znudzić
potrzebowali właśnie tych znaków, mówiących wyraźnie „kocham cię”, musieli o
siebie zabiegać, nie mogli odpuszczać. To było najważniejsze w związku – takie
drobiazgi jak buziak na pożegnanie, wspólne rozmowy, przytulanie się podczas
filmu, spacery, trzymanie się za ręce, przyniesienie kubka herbaty do łóżka w
niedzielę rano. To utrzymywało związek przy życiu, a od jakiegoś czasu u nich
tego brakowało. Paweł nie miał zamiaru pozwolić, żeby coś między nimi się
skończyło. Stwierdził, że kiedy Adaś będzie na wycieczce stęsknią się za sobą,
a potem z radością przyjmą dnia dni tylko we dwoje. Nawet wiedział już gdzie
wyjadą. Kiedy rano był odwieźć Maksa do rodziców, wziął od mamy klucz do domku letniskowego
jego dziadków. To było raptem kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy i dojazd nie
powinien zająć im dłużej niż czterdzieści minut. Wyjadą jak tylko Adam odeśpi
ten wyjazd
z dzieciarnią, jak nazywał pierwszoklasistów. Zerknął na
telefon i westchnął. Adam zadzwonił, kiedy dojechali na miejsce. Wczoraj rano
to Paweł wybrał numer do partnera, ale nie miał on dużo czasu. Dzisiaj nie
rozmawiali jeszcze ani razu. Tęsknił, no. Choć to były tylko trzy dni, tęsknił.
O dwudziestej w końcu był w domu. Cisza aż w uszach
dzwoniła. Nawet jeśli nie było Adama to zawsze był Maks, ich niezawodny
towarzysz i wypełniał ciszę szczekaniem, obijaniem ogonem
o meble i stukaniem pazurami w posadzkę. Westchnął cicho
i włączył radio. Potem przygotował kolację dla siebie i dla Adama – nic na
ciepło, żeby nie trzeba było potem mu odgrzewać.
O dwudziestej drugiej dostał SMS od partnera. Dojechaliśmy. Będę niedługo w domu. Adam
uśmiechnął się do telefonu. Nie sądził, że aż tak może się za nim stęsknić.
Kiedy usłyszał w końcu szczęk zamka, wyszedł do przedpokoju. Adam z widocznym
zmęczeniem wszedł do domu. Postawił na ziemi torbę i podszedł do Pawła.
- Cześć kochanie. – Pocałował go, a jemu serce
podskoczyło z radości. Wystarczyło jednak, że po prostu zatęsknili.
- Hej. Stęskniłem się.
- Ja też – odparł. – Gdzie Maks?
- U rodziców. – Adam spojrzał na niego pytająco. –
Wyjedziemy na weekend.
- Czemu wcześniej mi nie powiedziałeś? – Wszedł za nim do
salonu. Paweł zmarszczył lekko brwi. Adam zawsze lubił wszelkie niespodzianki,
szczególnie takie jak wyjazd we dwoje.
- Pomyślałem, że zrobię ci niespodziankę. Nie cieszysz
się? – zapytał, widząc jego minę.
- Cieszę – zapewnił go bez większego przekonania. –
Tylko, że… ja też coś dla nas zaplanowałem na ten weekend.
Paweł zaśmiał się pod nosem z ulgą. A więc o to chodziło.
– W porządku. Myślałem, żeby jechać do domku letniskowego, do Kącka, ale jak
masz coś innego to możemy wybrać się innym razem, jak pogoda będzie bardziej
sprzyjała do kąpieli, co?
Adam uśmiechnął się. – Dobry pomysł. – Usiadł na kanapie.
– Nie wiem czy zauważyłeś, ale ostatnio jest jakoś inaczej – zaczął niepewnie.
- Zauważyłem. Dlatego pomyślałem, że wyjazd we dwoje po
tym jak najpierw zatęsknimy przez te trzy dni będzie dobrym pomysłem. Nie tylko
ja, jak widać.
Odetchnął. – A już myślałem, że przesadzam – zaśmiał się.
– Wiesz co… w sumie to mam jeszcze lepszy pomysł. Jutro pojedziemy do Kącka,
tak jak zaplanowałeś, a ja zrobię tam to co zaplanowałem.
- Okej. – Usiadł obok niego. – Naprawdę tęskniłem.
- Tak? – Przygryzł wargę.
- Mhm.
- A za czym? – Spojrzał na niego z błyskiem w oku. Paweł
zaśmiał się. Przypomniały mu się początki ich związku, kiedy po najbardziej
wyczerpującym dniu potrafili mieć w nocy jeszcze siły na seks. Jakby wstępowały
w nich nowe siły. Pocałował go gwałtownie.
- Za tym – mruknął w jego usta. Adam uśmiechnął się,
odwzajemniając pocałunki. Naprawdę zaniepokoił się, kiedy zauważył, że coś się
między nimi zmieniło, ale wszystko wracało na odpowiednią drogę. Zboczyli, ale
komu to się nie zdarza? Z chęcią przyjął pocałunki kochanka na szyi i odchylił
głowę ułatwiając mu dostęp. – Za tym – Paweł kontynuował. – A wiesz za czym
jeszcze?
- Nie, za czym? – Uśmiechnął się, dobrze wiedząc czego
się teraz spodziewać. Dał mu się zaciągnąć do drugiego pokoju, gdzie mieli
sypialnię. Paweł wziął sobie za cel ucałowanie chyba każdego skrawka jego
ciała, zapewniając go, że za każdym z nich tęsknił. Adam śmiał się rozbawiony i
z przyjemnością poddawał się pieszczotom. Kiedy poczuł jego usta na swoim
nabrzmiałym członku jęknął głośno. Od jakiegoś czasu nie uprawiali już seksu i
stęsknieni za swoim dotykiem odczuwali to wszystko kilka razy mocniej. Nie
chciał być mu dłużny i po chwili z łatwością przewrócił Pawła na plecy, lądując
na nim. – To teraz moja kolej pokazać za czym tęskniłem.
Rano obudzili się dopiero koło dziewiątej, zmęczeni
intensywną nocą. Nawet Paweł, który zazwyczaj budził się o wpół do szóstej
(przez co spadał na niego obowiązek spaceru z Maksem i przygotowania śniadania)
nie mógł zwlec się z łóżka. Na szczęście do Kącka nie mieli daleko, więc nie
przejmowali się tak bardzo czasem. Wzięli wspólny prysznic, pierwszy raz od
dawna. Uświadomili sobie, że tęsknili za sobą nie tylko przez ostatnie trzy
dni, ale także przez ostatnie kilka tygodni, kiedy to byli osobno, nawet siedząc
razem na kanapie. Całe szczęście, że w porę zauważyli co się święci i
odpowiednio zareagowali. Za bardzo zależało im na tym związku. Przez trzynaście
lat mieli swoje wzloty i upadki, ale zawsze ze wszystkiego wychodzili obronną
ręką. Teraz nie mogło być inaczej. Po dziesiątej załadowali do auta rzeczy na
dwa dni i ruszyli. Droga zajęła im raptem trzydzieści minut. Nikt nie kierował
się nad jezioro w kwietniu, kiedy pogoda nie sprzyjała jeszcze kąpielom, więc
ruch był znikomy. Nie rozpakowywali się za bardzo, wyjęli tylko te
potrzebniejsze rzeczy. Pogoda była dla nich przychylna i choć na plażowanie
było za chłodno, to nie odpuścili sobie spaceru po lesie, który Paweł znał jak
własną kieszeń. Spędził tu praktycznie całe dzieciństwo i lata nastoletnie, kiedy
przyjeżdżał do dziadków. Także z Adamem byli tu kilka razy, ale on miał gorszą
orientację w terenie i zdawał się na swojego chłopaka. W końcu wyszli nad
jezioro. Adam przyuważył na brzegu kilka łódek.
- Może się przepłyniemy?
- A umiesz wiosłować?
Zastanawiał się chwilę. – Nauczymy się – zaśmiał się.
Paweł pokręcił głową z uśmiechem.
- Jesteś niemożliwy, ale okej – zgodził się. Wypożyczyli
łódkę i wypłynęli. Okazało się to prostsze nim im się wydawało. Adam od
jakiegoś czasu uśmiechał się tajemniczo. Paweł domyślał się, że ma to związek z
tym, co on planował na ten weekend. Był ciekawy, ale wiedział, że partner z
niczym się nie zdradzi. Potrafił trzymać język za zębami. Kiedy słońce zaczęło
chylić się ku zachodowi, wyszli na ląd. Paweł dalej nie pytał, ale tajemniczość
partnera go intrygowała. Byli już tyle lat razem, a on nadal potrafił go czymś
zaskakiwać. Uśmiechnął się pod nosem.
Adam nieco się stresował, choć tak naprawdę wiedział, że
nie miał czym. Już od jakiegoś czasu zamierzał to zrobić, ale zawsze coś
wypadało, albo pogoda była kiepska na wyjazdy, albo rodzice ich gdzieś
zaprosili, albo akurat boczyli się na siebie… miał tysiące wymówek, żeby tylko
nie musieć przeżywać tego stresu. Ale w końcu wziął się w garść. Są razem od
trzynastu lat, na Boga. Czas najwyższy. Zatrzymał się. Wpatrywał się przez
chwilę w jezioro i zachodzące słońce. Czuł dłoń Pawła, jego bliską obecność.
Zawsze go to uspokajało. Jego partner mógł nawet nie zdawać sobie sprawy z jego
stresu, ale i tak potrafił go uspokoić. Zupełnie nieświadomie, samą obecnością.
Tak jak pewnie teraz. Odetchnął cicho. To teraz, albo nigdy. Nie stchórzy po
raz kolejny. Wsadził rękę do kieszeni i zacisnął ją na małym pudełeczku. Tyle
razy wymyślał już setki wyznań, tekstów, ale żaden nigdy nie wydawał mu się
odpowiedni, poza tym znał siebie zbyt dobrze, żeby wierzyć, że zapamięta
wszystko idealnie i nie będzie to wyglądało jakby odklepywał formułkę z
pamięci. Ostatecznie postanowił więc zastanowić się po prostu co chce
powiedzieć, żeby w odpowiedniej chwili mieć blade pojęcie co robić, ale nie
układać formułek i nie wkuwać ich. Tak więc teraz miał po prostu mówić. Nie za
bardzo wiedział co, ale kiedy już zaczął, słowa popłynęły z jego ust z
niewiarygodną wręcz łatwością.
- Kochanie... – zaczął niepewnie. Paweł spojrzał na niego
pytająco. – Jesteśmy razem już od trzynastu lat. Stwierdziłem, że w końcu
przyszedł czas, żebym pokazał, że jesteś dla mnie najważniejszy. Dużo razy już
mówiłem, że cię kocham, a teraz mam nadzieję, że nie będziesz już miał co do
tego najmniejszych wątpliwości. – Odetchnął niezauważalnie i przyklęknął. –
Wyjdziesz za mnie?
Paweł wpatrywał się w niego zaskoczony. Wszystkiego się
spodziewał, ale o tym nawet nie pomyślał. W końcu było im razem dobrze, ale
nigdy nie składali sobie tak poważnych deklaracji. Owszem, mówili sobie nieraz,
że zawsze będą razem, ale ich związek nigdy nie został sformalizowany – nie
tyle przez znaczne utrudnienia w prawie, co po prostu nigdy nie poruszyli tego
tematu. Doskonale wiedział, że Paweł nigdy nie lubił zobowiązań. Wiedział
także, że nigdy nie zrobiłby czegoś takiego wbrew sobie. To świadczyło tylko o
tym, jak silne było ich uczucie. Zawsze wystarczało mu to, że go kocha, jest z
nim, jest mu wierny. Kiedyś co prawda marzył o ślubie w gronie rodziny i
przyjaciół, ale
z czasem nauczył cieszyć się z tego co ma szczególnie, że
był to facet, którego kochał nad życie. Nie wyobrażał sobie życia bez niego,
wierzył, że będą razem już zawsze, ale czegoś takiego nigdy się nie spodziewał.
Kiedy już otrząsnął się z tego zaskoczenia, udało mu się wydusić odpowiedź
twierdzącą. Paweł, gdyby go ktoś zapytał, nie potrafiłby opisać jaką poczuł w
tym momencie ulgę, szczęście
i miłość. Wstał, założył mu na palec srebrny sygnet, po
czym przyciągnął go do siebie i pocałował. Paweł uśmiechał się odwzajemniając
pieszczotę i czuł, że partner także się śmieje.
- Kocham cię – wyznał Adam, patrząc mu w oczy.
***
Chłopcy z długiej chwili wyszli na boisko porzucać piłką
do kosza. Obaj lubili koszykówkę i wydawało się to całkiem miłą odskocznią do
nauki, nie skazującą ich na, nieraz nudną, obecność rodziców Marka. Matura
zbliżała się wielkimi krokami – za trzy dni szykował im się pierwszy egzamin z
polskiego. Ostatnie dni postanowili przeznaczyć na powtarzanie mniejszych, już
wyuczonych, partii materiału. Nie chcieli wymagać od siebie za dużo, skoro
zaczynali się już stresować niczego porządnie nie wykują. Marek, choć narzekał
na ilość nauki narzucaną przez Michała, teraz był zadowolony, że pocierpiał i
się przemęczył. Był pewien, że wzory z fizyki ma w małym palcu, a także
historię sztuki opanował całkiem nieźle. Matematyki, polskiego i angielskiego
uczyli się wspólnie i tych przedmiotów również był pewien. Trzeba było
przyznać, że Michaś był świetnym nauczycielem. Zresztą mógł to już powiedzieć
kilka miesięcy temu, kiedy pomógł mu nauczyć się całego działu z biologii i
zdołał mu to wyjaśnić w ciągu niecałej godziny. On pomógł mu za to z
angielskiej gramatyki, którą miał opanowaną, gdyż jeszcze w gimnazjum
angielskiego uczył się hobbystycznie i znał go na całkiem zaawansowanym
poziomie. Z biologii i chemii nie mógł mu pomóc, bo to nie był jego konik, ale
pytał go regułek z podręcznika. Obaj mieli serdecznie dość nauki, ale
satysfakcję dawały zaskoczone spojrzenia rodziców Marka, kiedy wracali z pracy
i widzieli chłopców pogrążonych w nauce, pochylonych nad całymi stertami
notatek, a nie – jak się pewnie spodziewali – zajętych przyjemnościami. W końcu
zostawiali ich większość dnia samych, na pewno nie spodziewali się, że będą
wkuwać do matury. Mimo, że ostatnie dni były cholernie męczące, to mieli teraz
satysfakcję, kiedy potrafili powiedzieć w każdej chwili wymaganą regułkę, albo
wyjaśnić bardziej zawiłe zagadnienie. Pracoholizm Michała jednak nie był taki
zły – Marek sam nie był pewien, kiedy wziąłby się za naukę, gdyby nikt go nie
pogonił i nie towarzyszył mu przy tym.
- Jedne z czego się cieszę to fakt, że czytałem wszystkie
lektury – stwierdził Marek. Przynajmniej nie musiał teraz przekopywać Internetu
w poszukiwaniu streszczeń.
- O tak – zgodził się i rzucił piłkę, jednocześnie
zdobywając kolejny, dziesiąty już, punkt. – Ale najgorszy dla mnie będzie chyba
angielski. – Wywrócił oczami. Nie, żeby jakoś szczególnie nie lubił tego
języka. Zdawał sprawdziany na dobre oceny. Po prostu zawsze wszelka gramatyka i
umiejętność układania poprawnych zdań umykała mu, zaraz po tym jak nauczyciel
oznajmił, że zaliczył. Był pełen podziwu dla Marka, kiedy oglądał nieraz filmy
bez napisów czy lektora.
- Nie zdajesz rozszerzenia, a podstawy ogarniasz. –
Rzucił do kosza i zaklął pod nosem, kiedy piłka nie trafiła do celu. – Wiem o
tym, sam cię pytałem. Zaufaj mi. – Uśmiechnął się do niego i zaraz odebrał mu
piłkę, kiedy próbował zdobyć kolejny punkt. Biegali przez chwilę, śmiejąc się,
przepychając
i próbując zabrać sobie piłkę. Nie była to dla nich żadna
rywalizacja, a po prostu dobra zabawa (co nie oznaczało, że nie będą droczyć
się na tym tle przez pół wieczora). Marek przejął piłkę i rzucił ją do kosza,
zdobywając siódmy punkt. Przegrywał na razie trzema. Jeszcze nie tak źle, może
nadgoni. Usłyszał nagle w niedalekiej odległości śmiech. Nie zwrócił na to
szczególnej uwagi – teren dookoła boiska był częstym miejscem spotkań
miejscowej dzieciarni i nastolatków. Było dużo ławek, policja rzadko tu bywała,
więc wypicie czegoś z procentami nie stanowiło problemu, był plac zabaw
i trzepak, gdzie przesiadywał najlepsze lata swojego
dzieciństwa wraz z kolegami, boisko do kosza
i piłki nożnej, bieżnia, po której aktualnie biegały
jakieś dwie dziewczyny, i dość dużo niezagospodarowanego terenu, gdzie młodsze
dzieciaki bawiły się teraz w berka. Wielu z tych ludzi kojarzył, w końcu
większość mieszkała na jego osiedlu, ale raczej nie utrzymywał z nimi bliższych
kontaktów. Czasem poszli razem na jakąś imprezę, kilka razy kopał z nimi piłkę,
albo wyszedł na piwo, ale przyjaciółmi to by ich nie nazwał. Uśmiechnął się,
kiedy udało mu się zdobyć ósmy punkt, a
Michaś nadal stał
na swojej dziesiątce. Może nawet wygra i będzie miał na jakim tle podroczyć się
z Michałem i podokuczać mu? Uśmiechnął się złośliwie na
samą myśl o tym. Nagle ponownie usłyszał śmiech, ale teraz wydał mu się dziwnie
znajomy i odruchowo zerknął w odpowiednim kierunku (przez tą chwilę nieuwagi
stracił kolejny cenny punkt). Zauważył jednak kilka osób z jego klasowej
paczki. Wywrócił oczami. Po tym jak zaczął chodzić z Michałem ich kontakty się
rozluźniły. Nie czerpał przyjemności z rozmów z kimś, kto z niego kpił. Poza
tym nigdy tak naprawdę ich nie traktował jak przyjaciół. Czasem dało się z nimi
sensownie pogadać, ale na ogół mieli idiotyczne pomysły. O wiele bardziej
polubił kolegów Michała i zdecydowanie mógł nazwać ich przyjaciółmi. Kilka razy
byli razem na jakiejś imprezie, czy po prostu poszwędać się po mieście. Z jego
byłej paczki normalnie mógł porozmawiać jedynie z Natanem. Nie żartował sobie z
niego, dało się z nim pogadać o normalnych rzeczach i pośmiać się, spędzić miło
czas. Jednak kontakt się rozluźnił, bo Natan nie mieszkał
w mieście, a do szkoły tylko dojeżdżał. W sumie szkoda,
może nawet dobrze by się dogadywali. Teraz jednak na ławce niedaleko boiska
widział Cygana – oczywiście przodującego, a także Matiego
i Patryka. No, czyli w dużym skrócie mówiąc – ludzi
robiących z siebie największych idiotów pod słońcem (a może po prostu byli
idiotami?). Postanowił się nimi nie przejmować. Spotka ich jeszcze tylko kilka
razy na maturze, a potem będzie mógł raz na zawsze pożegnać ten niezbyt
chwalebny okres jego dorastania, kiedy spędzał z nimi czas. Był pełen podziwu
dla Michała, że się w nim zakochał, kiedy przebywał z chłopakami. Nie miał
najlepszej opinii. A jednak Michaś znał się na ludziach.
- Zasnąłeś? – Nagłe pojawienie się chłopaka obok niego
wyrwało go z zamyślenia.
- Nie, zobaczyłem ich. – Skinął lekko głową w odpowiednim
kierunku. – Grajmy.
Wymiękli po następnych dwudziestu minutach. Słońce
przygrzewało dziś naprawdę mocno. Marek odniósł sromotną porażkę, bo
ostatecznie Michał wygrał z nim dwadzieścia do jedenastu. Zdecydowanie nie był
w najlepszej formie. Zbliżała się pora obiadu i postanowili wracać do domu.
Ruszyli powolnym krokiem, milcząc. Nie musieli rozmawiać, żeby czuć się razem
dobrze. Mogli nic nie mówić i tylko rozmyślać o swoich sprawach i wcale nie
czuli się skrępowani. – Boże, jeszcze ich tu brakowało – mruknął, widząc
zbliżających się w zastraszającym tempie chłopaków. A specjalnie wybrali
bardziej okrężną drogę, bo obaj nie chcieli psuć sobie nastroju konfrontacją. A
tu nic. Dobremu zawsze wiatr w oczy. Marek znał zbyt dobrze swoją tendencję do
niecierpliwienia się, irytacji i ogólnie swój nerwowy charakter. Potrafił się
hamować przy ludziach, na których mu zależało, nawet jeśli miał ochotę się na
nich wydrzeć. Ale jeśli kogoś nie lubił, to jego zdolność do spokojnego
załatwienia sporu szła w cholerę.
- Cześć – rzucił, jak wypadało, ale nie miał zamiaru z
nimi długo rozmawiać. – Sorry, chłopaki, ale spieszymy się trochę. Pogadamy w
szkole – stwierdził. Dobrze wiedział, że raczej nie pogadają, może jedynie,
kiedy będą czekać na swoją kolej do ustnej matury. Choć stres zapewne odbierze
im zdolności komunikacji.
- W porządku. – Patryk machnął ręką. – Jest sprawa.
Oho, czyżby kolejna impreza z serii „upijmy się do
nieprzytomności, będzie zajebiście”? I czy tylko on zawsze czuł się na tych
popijawach tak źle?
- Jaka? – zapytał sucho.
- Gadałeś ostatnio z Natanem?
Pokręcił głową. – Ostatnio na zakończeniu – odparł zgodnie
z prawdą. – A czemu? – Nie mógł nie zapytać.
- Nie można się z nim ostatnio skontaktować. Nie ważne.
- Jakby co, to powiem, że pytaliście. Lecimy, cześć. –
Lekko pociągnął Marka za rękę i odetchnął. – Czemu sam ich widok działa na mnie
jak płachta na byka?
- Bo przez ostatnie miesiące w szkole nie dawali nam dnia
wytchnienia od głupich komentarzy? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Czasem
miałem wrażenie, że ich rozszarpiesz.
- Aż tak mi nie ufasz?
- Tobie ufam, ale twojej zdolności samokontroli
niekoniecznie. Zwłaszcza przy ludziach, których nie znosisz.
Pokiwał głową. Jak to możliwe, że Michał znał go tak
dobrze? Nigdy nie wspominał o tej części jego charakteru, a Michał wyczytał to
bez problemu.
- Wracajmy do domu. Znasz moją mamę, jeśli się spóźnimy na
obiad, to do końca tygodnia nie da nam o tym zapomnieć – zaśmiał się.
Weszli do domu dwie minuty spóźnieni. Dosłownie dwie, a i
tak od progu zostali obdarowani nieco karcącym spojrzeniem. Marek uśmiechnął
się, chcąc nieco przełamać maminą złość.
- Spotkaliśmy kolegów – usprawiedliwił ich. – Zaraz
przyjdziemy i… - Pociągnął Michała do łazienki, nie zważając na to, jak dziwnie
mogło to wyglądać.
- Twoja mama, kiedy chce, potrafi człowieka nastraszyć
samym spojrzeniem.
Marek roześmiał się na to stwierdzenie. – Wiem o tym.
Zawsze tak mnie goniła do nauki.
Doprowadzili się szybko do porządku po tym małym meczu i
usiedli do stołu. Niedzielne wspólne posiłki były w tym domu tradycją, do
której Michał szybko przywykł i polubił to. U niego w domu czegoś takiego nie
było. Ojciec jadł, oglądając telewizję, mama czytała z reguły jakąś gazetę, a
on umykał do swojego pokoju, nie chcąc musieć rozmawiać z rodzicami. Tutaj było
zupełnie inaczej. Rozmawiali ze sobą, śmiali się i żartowali. Podobał mu się
fakt, że przy posiłku telewizor był wyłączony. Zawsze irytowało go, kiedy ktoś
oglądał telewizor przy jedzeniu. Jak jadł sam, to proszę bardzo, sam tak robił.
Ale z ludźmi?
- Chłopcy, spaliście ostatnio razem?
Na to bezpośrednie pytanie obaj prawie zakrztusili się
napojem, którego akurat w tym samym momencie chcieli się napić. Co jak co, ale
tego się nie spodziewali. Marek pierwszy odzyskał rezon (jak zwykle zresztą).
- Czemu pytacie? – zapytał niepewnie. Chyba nie chcieli z
nimi rozmawiać o antykoncepcji czy innych takich? Mieli osiemnaście lat! Okres
rozmów o seksie z rodzicami już dawno powinien przestać ich dotyczyć! Doskonale
wiedzieli jak się zabezpieczyć. W dobie Internetu mało kto nie wiedział, jeśli
tylko dobrze selekcjonował informacje. Poza tym nie uprawiali jeszcze seksu,
nie w pełnym tego słowa znaczeniu. Robili sobie dobrze, całowali się i
pieścili, próbowali też seksu oralnego, ale nie robili nic, przy czym
potrzebowaliby prezerwatyw. Marek co prawda miał pudełko w szufladzie – czasem
nachodziło ich spontanicznie na pieszczoty i wolał mieć pewność, że gdyby
zdecydowali się na coś więcej, to nie będą musieli się martwić tak prozaicznymi
sprawami jak brak zabezpieczenia.
- Po prostu jakiś czas będziecie musieli dzielić łóżko, bo
wątpię, żebyśmy kładli któregoś z was na materacu. Jacek z Elą i dziećmi
przyjeżdżają na kilka dni i będziemy potrzebować wolnego pokoju – wyjaśnił
ojciec. Obaj odetchnęli z ulgą. Naprawdę mieli wątpliwości, że czeka ich
żenująca pogadanka
o prezerwatywach, lubrykantach, tym, że nie mają czego się
wstydzić… Jakie szczęście, że ich to ominęło.
- Tylko żadnych mi ekscesów łóżkowych – zastrzegła mama.
Zaśmiali się.
- Będziemy grzeczni, mamo. – Marek uśmiechnął się.
Naprawdę miał dość tej rozmowy. Jacek przyjeżdża, oni będą razem spać, okej,
koniec tematu. Byleby tylko nie dojść do tej bardziej krępującej rozmowy.
- Już to widzę. – Kobieta wstała i zaczęła zbierać talerze.
Ojciec Marka uśmiechnął się do chłopaków złośliwie. Pewnie doskonale zdawał
sobie sprawę z ich skrępowania.
- W razie czego w łazience jest lubrykant. – Puścił im
oczko.
- Tato!
Boże, nawet jeśli faktycznie przyszłoby im do głowy robić
coś więcej, to chyba wstyd po tej rozmowie im na to nie pozwoli. Konieczna była
potrzebna zmiana tematu. Od razu.
- Na ile przyjeżdżają? – Jego starszy brat z rodziną przyjeżdżał
do nich od czasu do czasu. Raczej dość rzadko. Kiedyś, jako dzieciak, był do
niego bardzo przywiązany, ale teraz, kiedy sam praktycznie był dorosły nie
potrzebował już braciszka dwadzieścia cztery na siedem do szczęścia. Co nie
znaczy, że miał coś przeciwko jego towarzystwu.
- Na trzy, może cztery dni – odparł ojciec. – Od jutra.
Michał, zwolnisz mu szafę?
- Tak, jasne – zgodził się. – Zaraz to zrobię.
Obaj musieli przyznać, że podobała im się perspektywa
wspólnego łóżka. Dotychczas nie kryli się
z tym za bardzo, ale jednak, kiedy do czegoś między nimi
dochodziło, czasem woleli udawać, że spali osobno. To był taki manewr, żeby
rodzice nie poruszali intymnych rozmów i nie krępowali ich. Teraz mogli spać
razem. Całkiem kusząca perspektywa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz