Rozdział 3
Michał nie chciał chodzić do szkoły, odwołał też
najbliższe wizyty u psychiatry, na które był zarejestrowany. Odmawiał
wychodzenia z pokoju i nie wpuszczał nikogo. Matka siłą rzeczy musiała
zostawiać mu jedzenie pod drzwiami. Zjadał tylko kilka kęsów i wypijał sok. Nie
miał apetytu. Nie czytał książek, nie grał na komputerze, nie uczył się. Leżał
tylko obojętny na wszystko. Radek i Piotr próbowali się do niego dodzwonić, ale
nie odbierał, a potem wyłączył telefon. Ojciec dobijał się do jego drzwi
nakazując mu otworzyć, ale zakrywał się tylko mocniej kołdrą i go ignorował. Nie
chciał widzieć nikogo. Chciał zasnąć i obudzić się jak przejdzie mu ta cała
pieprzona miłość. Płakał jak dziecko, ale nawet się tym nie przejmował. Nie
potrafił.
- Michał, otwórz drzwi. – Głos mamy. Zignorował ją.
- Michał do cholery, posłuchaj matki i otwieraj drzwi! –
Ojciec. Zakrył głowę poduszką.
- Uspokój się Bartek, nie krzycz na niego. – Matka była
spokojniejsza. – Kochanie, musisz coś zjeść.
Nie jadł od wczoraj wieczora. Może faktycznie powinien.
Ale nie chciał.
- Michałku, proszę. Nie musisz z nami rozmawiać, po
prostu coś zjedz.
Jęknął żałośnie nakrywając się mocniej kołdrą. Zostawcie mnie… Chciał umrzeć. Pierwszy
raz w życiu się tak czuł i nie potrafił sobie z tym poradzić.
- Synu, otwieraj! – Ojciec załomotał w drzwi tak, że aż
podskoczył zaskoczony tym nagłym dźwiękiem. – Nie zmuszaj mnie do wywarzenia
tych drzwi!
- Bartek, przestań, nie ma sensu na niego wrzeszczeć. –
Matka znowu uspokoiła ojca. – Michałku, zostawiam ci jedzenie pod drzwiami. Zjedz
coś, skarbie.
Odeszli. Załkał żałośnie. Dlaczego to musi tak boleć?
Wstał z łóżka i otworzył cicho drzwi. Wziął jedzenie. Matka zrobiła jego
ulubione pierogi, ale on nie potrafił wdusić w siebie więcej niż trzech. Czuł,
że więcej zaraz by zwymiotował, choć nie do końca wiedział dlaczego. Wypił
herbatę i wystawił tacę na zewnątrz. Z powrotem zamknął drzwi na klucz i wrócił
do swojego egzystowania na łóżku
w pozycji embrionalnej.
- Michałku… porozmawiasz ze mną? – Mama. Przetarł oczy.
Musiał zasnąć na kilka godzin. – Proszę synku. Otwórz drzwi.
Nie chciał. Ale wiedział, że im dłużej się opiera, tym
bardziej ryzykuje, że ojciec w końcu naprawdę wywarzy te cholerne drzwi. To już
pięć dni. Wstał i przekręcił klucz w zamku, po czym ponownie runął na łóżko.
Matka weszła.
- Synku…
- Nie możecie dać mi spokoju? – zapytał płaczliwie.
Chciał brzmieć na złego, ale tak bardzo chciało mu się płakać, że nie wyszło
mu.
- Martwimy się o ciebie z tatą.
- Nic mi nie jest – warknął.
- Nie możesz olewać szkoły, matura niedługo…
- I co z tego?! Mam w dupie tą całą maturę! Daj mi
spokój… - Nakrył się kołdrą i powstrzymywał płacz.
- Michał, jeśli nie chcesz chodzić do szkoły, to
przynajmniej podaj mi powód.
- Nie twoja sprawa, jestem dorosły.
- Synku, naprawdę się o ciebie martwię.
- To przestań.
- Michał…
Westchnął ciężko i pokręcił głową. Nie odzywał się już,
aż matka w końcu zrezygnowała i wyszła. Kolejne dni spędzał tak samo. Nie
potrafił się otrząsnąć. A nawet gdyby… za bardzo bał się iść do szkoły. Nie
chciał żeby Marek się z niego śmiał. Nie chciał widzieć tych jego cudownie
brązowych oczu wpatrzonych w niego z kpiną i mówiących „ty naprawdę w to
uwierzyłeś pedale?”.
- Synku, jakiś kolega do ciebie.
Domyślał się, że to pewnie Radek, albo Piotr.
- Powiedz, że śpię. – Nakrył się mocniej kołdrą.
- On nalega.
- To go spław!
- Powiedział, że musi porozmawiać z tobą o czymś ważnym.
Westchnął ciężko i usiadł. Ukrył twarz w dłoniach. – Co
to za kolega? – zapytał z rezygnacją.
- Zapytać o imię?
- Tak.
Matka odeszła. Wróciła jednak po chwili.
- Marek – powiedziała. Jego serce zatłukło gwałtownie w
piersi. Marek? Ale co on by tutaj… Powinien
powiedzieć teraz, że nie chce go widzieć, że go nienawidzi, ale to byłoby
kłamstwo i doskonale o tym wiedział. Tak naprawdę to chciał go zobaczyć pomimo
wszystko. Przełknął ślinkę.
- Powiedz… powiedz żeby zaczekał – rzucił dziwnie
zduszonym głosem. Wstał i ubrał się. Zerknął też
w lustro. Ułożył włosy ręką, bo nie miał przy sobie
grzebienia. Niestety na przekrwione od płaczu
i braku snu oczy nie mógł nic poradzić. Odetchnął głęboko
i pierwszy raz od dziewięciu dni wyszedł ze swojego pokoju i nie po to żeby iść
do łazienki. Marek siedział na kanapie i pił sok, który musiała dać mu mama.
- Cześć – odezwał się pierwszy. Michał patrzył na niego
przez chwilę.
- Cześć – w końcu on też zdołał coś z siebie wydusić. –
Co tu robisz?
- Nie było cię długo w szkole – odparł. – Podobno jesteś
chory. Pomyślałem, że przyniosę ci zeszyty.
Kiwnął głową. – Dzięki. Coś jeszcze?
- Tak, chciałbym porozmawiać – odparł. Michał patrzył na
niego przez chwilę. Chciał już protestować, ale Marek go ubiegł. – To ważne. Chodzi
o… klasowe sprawy – dokończył widząc, że matka Michała słucha ich rozmowy z
kuchni. – Finansowe – dodał. – Niedługo urodziny wychowawczyni i w ogóle…
- Po ile się składamy? – Chciał dać mu te pieniądze,
nawet jeśli to była tyko przykrywka i kazać mu spadać.
- Michał…
- Ile? – powtórzył z naciskiem.
- Po dysze – odparł. – Ale nie dawaj mi. Jeszcze zgubię.
Dasz skarbnikowi, jak wrócisz.
- Okej. To wszystko? Bo jeśli tak, to chętnie wróciłbym
do… do swoich zajęć.
Nie mógł pozbyć się wrażenia, że oczy Marka posmutniały,
kiedy tak go spławiał. Spuścił wzrok
i westchnął.
- Jasne. Myślałem tylko… może wyjaśnisz mi biologię? –
zapytał nieśmiało. – Zaczynamy cytologię,
a ty pewnie już to ogarniasz…
- Może innym razem, jestem zajęty – odparł sucho.
- Aha… nie no, jasne. W porządku. – Spojrzał na niego ze
smutkiem i wstał z kanapy. – W takim razie chyba powinienem już iść…
- Chyba powinieneś – potwierdził. Od kiedy on jest taki
nieprzyjemny? Marek spuścił wzrok. Już na niego nie patrzył.
- No to… kiedy wracasz do szkoły?
- Nie wiem. – Splótł ręce na piersi. – Jak wrócę to będę.
- Nauczyciele o ciebie pytali…
- Powiedz, że uczę się w domu. Nie zawalę matury. Jeszcze
jakieś pytania?
- Nie… to wszystko. Do zobaczenia. – Wziął kurtkę i
ruszył do drzwi. Michał patrzył za nim i czuł ból. Dzisiaj już było jakoś
lepiej, tylko trochę, ale był minimalnie mniej obojętny. A teraz… poczuł, że to
go znowu rozdziera, że serce znowu mu pęka na kawałki.
- Marek…
Chłopak odwrócił się do niego. – Tak?
Michał westchnął. Nie potrafił być obojętny. – Chodź do
mnie. Pogadamy.
Marek uśmiechnął się i kiwnął głową. Weszli do pokoju. Marek
stanął niepewnie na środku, a Michał podszedł do okna i wbił wzrok w miasto.
Padał deszcz. Lało jak z cebra. Spojrzał z niepokojem na niebo. Oby tylko nie
było burzy.
- Więc po co przyjechałeś? – zapytał w końcu. Marek odchrząknął.
- Przyjechałem bo… zastanawiałem się co się stało. Nie
wyglądasz na chorego, a nie ma cię w szkole od tamtego dnia…
- Ty się mnie jeszcze pytasz? – warknął. Marek otworzył
szerzej oczy zaskoczony tą odpowiedzią.
- Nie do końca rozumiem.
Zaśmiał się ironicznie. – No jasne. Robienie sobie żartów
z pedała musi być naprawdę zabawne, co? No dalej, pośmiej się. Przyzwyczaiłem
się już.
- Michał, o co ci chodzi?
- Sam powinieneś to wiedzieć najlepiej! – Uniósł się. –
Fajnie było, co? Pewnie miałeś z chłopakami niezły ubaw, kiedy tam siedziałem
jak skończony idiota i na ciebie czekałem!
- O czym ty w ogóle mówisz? – zapytał z rosnącym
zdumieniem.
- Powiedz mi tylko, po co udawałeś, że jesteś taki miły,
co? Po co chciałeś żebym tłumaczył ci biologię, broniłeś przed chłopakami,
umówiłeś się ze mną, podpowiadałeś na historii? Po cholerę?!
- Michał, ja naprawdę nie rozumiem o co ci chodzi.
Oświecisz mnie?
Westchnął zirytowany. Jak on może być taki… Czuł rosnącą
wściekłość. Na przekór tej złości poczuł też pieczenie pod powiekami.
- Ależ proszę bardzo – wycedził. – Fajnie pewnie było
założyć się z kumplami, że się ze mną umówisz, co? Pewnie mieliście niezły ubaw!
- Słucham?
- A co, nie? A może teraz to też kolejny zakład, co?
Znowu jakaś idiotyczna zabawa?!
- Michał, ja…
- Pewnie chłopacy czekają gdzieś na ciebie. Potem powiesz
im, że ci uwierzyłem w jakieś mdłe tłumaczenia, że nie wiesz o co chodzi?! I
znowu będziecie mieli ze mnie pośmiewisko, tak?!
- Mich… - próbował mu przerwać, ale nie pozwolił mu dojść
do słowa.
- No tak, bo to tak fajnie pośmiać się z kogoś, kto jest
inny, nie? Kto się czymś wyróżnia. Tak, to takie dojrzałe, naprawdę –
zironizował. – Wiesz co, daj mi spokój. Idź już lepiej.
- Słuchaj, ja naprawdę nie rozumiem o czym ty mówisz. Nie
wiem co ci się uroiło, ale nigdy przenigdy się z ciebie nie wyśmiewałem.
- Jasne – warknął. – A ostatnio?
- Co ostatnio?! – Zaczynał się już denerwować. Michał
denerwował go tymi wrzaskami i nie mówieniem o co mu chodzi.
- Oh Marek, weź już przestań, co?! Twój kumpel mi
wszystko powiedział.
- Jaki znowu kumpel?
- Cygan – odparł.
Marek zmarszczył brwi czując, że chyba powoli zaczyna
ogarniać o co chodzi. – Co on ci nagadał?
- Doskonale wiesz…
- Nie, nie wiem – przerwał mu stanowczo. – Powiedz co on
nawymyślał.
Michał patrzył na niego przez chwilę po czym westchnął
ciężko. – Powiedział, że tak naprawdę to się założyliście, że się ze mną
umówisz. Że mówili ci, że się nie odważysz, bo to obleśne, a ty powiedziałeś,
że co to dla ciebie. I nie mów, ze o niczym nie wiedziałeś, Marek, daj mi
spokój. – Podszedł do okna i stanął tyłem do chłopaka.
- Michał, ale kiedy ja… słuchaj. Chciałem przyjść.
Naprawdę. Ale pod koniec lekcji dostałem wiadomość od mamy, że ojciec miał
wypadek i mam wracać do domu, żeby jechać do szpitala. Chciałem cię złapać i ci
powiedzieć, ale pobiegłeś do szatni. Zdenerwowałem się tą wiadomością, musiałem
iść. Poprosiłem Cygana żeby poszedł na wybieg i ci powiedział, że nie przyjdę,
bo mam nagłą sprawę rodzinną. Chciałem wyjaśnić ci następnego dnia o co
dokładnie chodziło, ale nie przyszedłeś. Cygan upierał się, że powiedział to
tak, jak mu kazałem. Może wybrałem najgorszą osobę do przekazania takiej
wiadomości, ale byłem naprawdę zdenerwowany. Michał, ja nigdy bym czegoś
takiego nie zrobił. Nie założyłbym się o coś tak głupiego i mogącego cię
zranić. Naprawdę chciałem się z tobą umówić. Nie wiem co Cyganowi odbiło.
Chciał pewnie ci dopiec. Ale nic co ci powiedział, nie jest prawdą. Wierzysz
mi?
Michał stał jeszcze jakiś czas tyłem do niego. Bał się
odwrócić. Był świadom łez spływających mu po policzkach i nie chciał pokazywać
chłopakowi tej słabości. Nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Chciał
uwierzyć, że mówi prawdę, ale z tyłu głowy nadal miał słowa Cygana.
- Marek, ja… - Kiedy zorientował się, że głos mu się
załamuje, zamilkł. Marek wstrzymał oddech kiedy usłyszał drżenie jego głosu. On płacze, uświadomił to sobie i poczuł
dziwny ból w sercu. Podszedł do niego niepewnie i położył mu rękę na ramieniu.
- Michał…
Strzasnął jego rękę. – Daj mi spokój. – Już się nie
przejmował, że słychać, że płacze. Już było mu wszystko jedno. – Idź stąd,
Marek, zostaw mnie. – Tak naprawdę nie chciał żeby szedł. Jeśli by został
Michał mógłby mieć nadzieję, że może on jednak mówi prawdę. Usłyszał dźwięk
zamykanych drzwi,
a potem ciszę przerywaną tylko przez szum deszczu. Poszedł? Czego ja się spodziewałem… Załkał
mimowolnie. Po co on tu przyszedł, tylko rozdrapał rany. Nienawidzę go, pomyślał, choć to nie była prawda. Chcę go nienawidzić. To także nie była
prawda. Nie chciał. Naprawdę go kochał. Nie znał go dobrze, ale kochał całym
sercem. Nie przejmował się, że płacze. Został sam. W końcu tego chciałem. Żeby mnie zostawił.
Marek podszedł do
niego niepewnie i położył mu rękę na ramieniu.
- Michał…
Strząsnął jego
rękę. – Daj mi spokój. – Płakał i teraz słyszał to dobrze. Zacisnął zęby. – Idź
stąd Marek, zostaw mnie. – Stał przez chwilę za Michałem i patrzył tylko na
niego. Słyszał jego urywany oddech, tłumiony usilnie płacz i serce mu pękało.
Spojrzał za siebie. Drzwi były uchylone. Zamknął je żeby rodzice Michała nie
słyszeli i stanął w bezruchu. Michał… on naprawdę płakał. Wstrzymał oddech.
Idealna cisza była przerywana tylko łkaniem drugiego chłopaka i szumem deszczu
za oknem.
Stał tak jakiś czas, ale w końcu podszedł do Michała i
odwrócił go przodem do siebie. Zobaczył jego zapłakane oczy i poczuł gulę w
gardle. Przełknął ją, ale to dużo nie dało.
- Myślałem, że poszedłeś. - Głos Michała był
przesiąknięty łzami. Marek patrzył na niego przez chwilę.
- Jak widzisz, nie.
- Ale drzwi…
- Zamknąłem żeby twoi rodzice nie słyszeli – odparł. –
Michał… ja… Rozumiem, że to co nagadał ci Cygan, że to boli. Ale zrozum… on
kłamał. Wierzysz mi?
Spuścił wzrok. – Nie wiem – odparł niepewnie. – Chcę wierzyć.
Ale… - umilkł.
- Ale co? – zapytał łagodnie.
- Ale boję się, że ty potem pójdziesz do chłopaków i… -
Pokręcił głową. Marek westchnął ciężko.
- Posłuchaj. Nie jestem taki jak oni. Ich towarzystwo
mnie męczy. Nigdy nie brałem udziału
w wyśmiewaniu ciebie, w tych głupich żartach. Pomyśl, czy
kiedykolwiek słyszałeś jakieś wyzwisko akurat ode mnie?
- Nie – szepnął. Nie ufał swojemu głosowi.
- Więc zaufaj mi. – Złapał jego podbródek i podniósł jego
głowę tak, że musiał na niego spojrzeć. – Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił –
powiedział, patrząc mu w oczy. – Chcę tylko żebyś mi uwierzył. Cygan zawsze
plątał i plątać będzie. Ja naprawdę chciałem iść wtedy z tobą na to piwo,
spacer, czy cokolwiek. Nawet nie wiesz jaki byłem podekscytowany, jak mnie
nosiło na tej historii żeby już wyjść, żeby już się z tobą spotkać. Kiedy
napisałeś mi to „dziękuję” po tym jak podpowiadałem ci, cieszyłem się jak głupi
do sera, choć sam właściwie nie wiem z czego. – Uśmiechnął się łagodnie. –
Michał… ja naprawdę chciałem iść. Naprawdę. Powinienem wyjść i sam ci
powiedzieć, ale byłem zbyt skołowany. Głupio zrobiłem prosząc o to Cygana.
Powinienem iść z tym do któregoś z twoich kolegów, oni by cię nie okłamali,
albo do kogoś zupełnie innego. Gdybym wiedział, że on ci powiedział coś
takiego, byłbym u ciebie od razu, a nie dopiero teraz, kiedy zaniepokoiłem się.
- Zaniepokoiłeś…?
- Tak. Mówili, że jesteś chory, ale ile razy widziałem
cię z gorączką i ledwo stojącego na nogach, ale wytrwale siedzącego na lekcjach
„bo matura”? Musiałoby naprawdę cię rozłożyć, ale musiałem to sprawdzić.
Martwiłem się.
- Marek, nie rozumiem… martwiłeś się? O mnie?
- Oczywiście – potwierdził. Nie wytrzymał i przytulił go
do siebie mocno. Michał stanął jak wryty. Po chwili niepewnie odwzajemnił jego uścisk. Czuł się
skołowany tym wszystkim. Naprawdę nie wiedział co się dzieje. – Nie płacz już,
proszę. – Marek wyszeptał mu to wprost do ucha. – Nie mogę patrzyć jak
cierpisz.
Michał wtulił się w niego mocniej. Nie wiedział o co
chodzi, nadal nie rozumiał, ale po tych słowach nie potrafił już wytrzymać.
Chciał być blisko, bliżej. Rozpłakał się w jego ramionach. Marek był naprawdę
cierpliwy. Przytulał go, pozwalał mu się wypłakać i szeptał mu do ucha
uspokajające słowa. Michał w końcu zdołał się uspokoić, choć nadal był
zdezorientowany. Odsunął się od marka nieco zażenowany okazaniem słabości.
- Przepraszam. – Głos nadal lekko mu drżał i słychać było,
że płakał chwilę temu.
- Nie masz za co. To ja powinienem ciebie przepraszać, że
pozwoliłem Cyganowi zrobić taki idiotyzm.
- Nie wiedziałeś…
- Ale mogłem się domyślić. – Westchnął ciężko. – Wierzysz
mi teraz?
- Tak. – Pokiwał głową. – Wierzę. Ale nie rozumiem.
Usiedli na łóżku. Marek westchnął cicho i przygryzł
wargę.
- Nie jestem dobry w mówieniu o uczuciach. – Zaśmiał się
nieco nerwowo. – Cóż… od pierwszej klasy wszyscy wiedzieli o twojej orientacji.
Wyśmiewali cię, ale ja nie umiałem. Nie uznaję dokuczania komuś tylko dlatego,
że robi coś inaczej. W ogóle nie uznaję dokuczania komuś, bo każdy ma prawo żyć
jak chce. – Splótł nerwowo palce. – Dlatego nigdy ci nie dokuczałem, ale też
nie broniłem cię. Obawiałem się, że koledzy mnie odtrącą. Byłem głupi.
Powinienem stanąć po twojej stronie. – Odetchnął płytko. – Widziałem ile cię to
wszystko kosztuje. I byłem pełen podziwu, że dajesz radę. Że z pozoru się nie
przejmujesz. Zacząłem czuć do ciebie jakąś nić sympatii, chociaż nigdy nie
zamieniliśmy więcej słów niż „cześć”. Byłem jednak głupi, obawiałem się, że
wyśmieją mnie jeśli będę się z tobą przyjaźnił. A naprawdę chciałem. Wiesz… w
pewnym momencie zauważyłem, że nie mam ochoty na spotkania z dziewczynami.
Zerwałem z Jolką i jakoś tak spławiałem każdą kolejną. Sądziłem, że może
dorosłem i czekam na jakąś bardziej odpowiednia dla mnie, ale jakiś czas temu
zorientowałem się, że to nie to. Że ja… - Przełknął ślinkę. – Że patrzę na
ciebie inaczej. Ta dziwna nić sympatii zaczęła rosnąć w oczach i jakoś tak… nie
umiem tego opisać… nie znamy się zbyt dobrze, ale czułem, że znam cię lepiej
niż kogokolwiek innego na świecie. Że chciałbym rozmawiać z tobą, wracać razem
do domu i jeździć do szkoły, że chciałbym siedzieć z tobą w ławce, żartować…
stwierdziłem, że to głupie. Nie znam cię, a traktowałem jak przyjaciela. Nie
rozumiałem tego. Chciałem być blisko
i coraz bardziej się odsuwałem. Dlatego przestałem
odpowiadać ci „cześć” na korytarzu, siadałem zawsze jak najdalej od ciebie,
unikałem twojego wzroku. Po prostu się przestraszyłem. To uczucie mnie dręczyło
i męczyło tak długo, aż w końcu dałem mu się rozwinąć. Stwierdziłem, że co ma
być to będzie i tyle. Żyłem dalej, ale czułem do ciebie coraz więcej, choć
nadal nie rozmawialiśmy. Głupie, nie? – Zaśmiał się dziwnie. – Czuć coś do
kogoś, kogo praktycznie się nie zna poza imieniem, nazwiskiem i kilkoma
faktami, o których wiedzą wszyscy. Na tej wycieczce w Łebie… pamiętasz? – Kiedy
Michał skinął głową, Marek kontynuował. – Byliśmy na plaży. Nauczycielka
pozwoliła nam popływać. Ty też skorzystałeś wraz z Radkiem i Piotrem. Zdjąłeś
koszulę, spodnie i poszedłeś do wody, a ja po prostu stałem i się gapiłem jak
ciele na malowane wrota. Kiedy się otrząsnąłem nie zrozumiałem do końca co się
ze mną dzieje. Bo… podobałeś mi się. Naprawdę. I następnego dnia kiedy
poszedłeś do wody to też patrzyłem, chociaż pewnie nie zauważyłeś, bo gadałeś z
Piotrem, a Radek próbował dla jaj cię podtopić. Odszedłem od chłopaków,
usiadłem i po prostu patrzyłem jak wygłupiasz się z kumplami. I zapragnąłem być
na ich miejscu. Naprawdę chciałem chlapać się z tobą w wodzie, wydurniać się i
śmiać. Kiedy wyszedłeś już z wody, byłeś oczywiście cały mokry
i roześmiany. Nieświadomie stanąłeś naprzeciwko mnie, bo
spojrzałeś co krzyczy do nas nauczycielka. A ja bezkarnie się na ciebie
gapiłem. Wtedy pierwszy raz pomyślałem, że jesteś… - Zerknął na niego niepewnie
i odetchnął. – Że jesteś seksowny. Przestraszyłem się tego i przez następne dwa
dni już na ciebie nie patrzyłem, a przynajmniej próbowałem, bo wzrok sam mi
uciekał w twoim kierunku. Dopiero piątego dnia wycieczki znowu odważyłem się na
ciebie spojrzeć. Dotychczas kąpałeś się w kąpielówkach, ale tego dnia chyba
zapomniałeś, bo miałeś zwykłe bokserski. Piotrek jednak zaciągnął cię do wody.
Kiedy wyszedłeś, bokserki miałeś całe mokre i przylegały ci… - Zarumienił się i
przygryzł wargę. – Nawet nie wiesz jaką miałem wtedy ochotę podejść i cię
pocałować. Musiałem bardzo zmuszać się żeby tego nie zrobić, tak strasznie mi
się wtedy podobałeś. Zostały jeszcze dwa dni wycieczki, ale nie kąpaliśmy się
już, tylko zwiedzaliśmy. Pewnie nie zauważyłeś, ale zerkałem na ciebie co
chwila. Patrzyłem jakie pamiątki kupujesz, których zabytków zdjęcia robisz,
jakie jedzenie zamawiasz. To było jak obsesja. Zorientowałem się, że nigdy
żadna kobieta nie doprowadzała mnie do takiego stanu samym uśmiechem i to na
dodatek nie skierowanym do mnie. Wystarczyło, że zaśmiałeś się z jakiegoś żartu
Radka albo Piotra a mi już miękły kolana. Kiedy wróciliśmy do szkoły próbowałem
się otrząsnąć z tego, ale mi nie wychodziło. Patrzyłem na ciebie nadal. I wiesz
co? Zrozumiałem. Żadna kobieta nigdy mnie nie podniecała. Nigdy przy żadnej mi
nie stanął, a co tu mówić o czymś więcej. Było to na zasadzie selekcji: ładna,
brzydka. Tyle ocenić umiem. Zrozumiałem, że kobiety mnie nie pociągają. Wolę
facetów, ale nie zorientowałem się dotychczas, bo zawsze zwalałem wszystko na
okres dojrzewania. Trochę o tym poczytałem żeby mieć czym się usprawiedliwiać i
proszę, gotowy przepis na okłamywanie samego siebie przez wiele lat. Tylko, że
ty działałeś na mnie inaczej. Bardziej intensywnie. Nie umiałem kontrolować nie
tylko reakcji mojego ciała, bo to mógłbym usprawiedliwiać. Nie kontrolowałem
też swoich myśli i to mnie najbardziej przerażało. Aż w końcu jednego dnia
obudziłem się z kolejnego snu o tobie i tak po prostu zrozumiałem o co chodzi.
Jestem gejem. Wolę facetów. A ty… ty mnie pociągasz. Ale nie tylko to. Czułem
troskę kiedy oni cię wyśmiewali. Miałem ochotę przyłożyć każdemu, kto chociaż
spróbowałby powiedzieć ci coś przykrego. Kiedy odchodziłeś mając dość ich
docinków chciałem pobiec za tobą
i pocieszyć się, powiedzieć żebyś się nie przejmował, a
potem wrócić i ochrzanić ich wszystkich równo. Kiedy słyszałem twój śmiech, to
sam też miałem lepszy humor. Na lekcjach zerkałem w twoim kierunku i
uśmiechałem się jak niespełna rozumu. Wiele razy, kiedy akurat siedziałeś sam,
albo w poczwórnej ławce z Piotrem i Radkiem, chciałem usiąść obok ciebie, ale
zawsze skręcałem w ostatniej chwili. Tchórzyłem nieustannie. Nawet nie wiesz
jak te kilka dni temu się ucieszyłem, kiedy przyszedłem do szkoły, a ty
siedziałeś sam na korytarzu. Miałem w końcu okazję porozmawiać, poznać cię.
Serce mi waliło jak dzwon w Bazylice. Ale jak zagadałem, to potem już jakoś
poszło. Kiedy zaproponowałeś mi tłumaczenie biologii ucieszyłem się jak dziecko
bo wiedziałem, że przez jakiś czas będę mógł słuchać twojego głosu. A kiedy
potem Cygan nawał cię „pedałem” miałem ochotę mu przywalić tak, żeby raz na
zawsze dał ci spokój, ale jakoś się powstrzymałem. Gdy zaproponowałeś mi
spotkanie, to nie okazałem tego jak bardzo się ucieszyłem. Lekcje w życiu
jeszcze nie dłużyły mi się aż tak. Tak bardzo chciałem już tą piętnastą
piętnaście i ten dzwonek, żeby w końcu się z tobą spotkać. Miałem nadzieję, że
odwzajemniasz moje uczucia. A potem ta nieszczęsna wiadomość od mamy. Wysłałem
do ciebie Cygana... a dalej już wiesz. Kiedy następnego dnia nie przyszedłeś do
szkoły byłem markotny, nie gadałem z chłopakami, burczałem coś tylko, prawie
nie słuchałem nauczycieli. Patrzyłem na twoje miejsce i miałem nadzieję, że się
tam jakoś zmaterializujesz. I tak codziennie, przez następne kilka dni.
Przychodziłem do szkoły z nadzieją, że będziesz, ale okazywało się, że cię nie
ma. Wychowawczyni mówiła, że jesteś chory. Średnio w to wierzyłem, jednak
odpuściłem. Ale naprawdę się martwiłem co się z tobą dzieje. No i… tęskniłem.
Zawsze byłeś w szkole codziennie
i wydawała mi się bez ciebie taka pusta. Chciałem
usłyszeć twój śmiech podczas rozmowy z chłopakami i chciałem móc udawać, że
śmiejesz się do mnie. Chciałem podejść i porozmawiać z tobą. Chciałem
zaproponować spotkanie i tym razem doprowadzić je do skutku. Chciałem, ale
ciebie nie było i nie było… Nawet zapytałem się Radka i Piotrka czy nie wiedzą,
co się z tobą dzieje, ale nie wiedzieli, choć byli zaskoczeni, że pytam.
Machnąłem ręką mówiąc tylko coś, że chciałem zapytać cię o biologię. Radek
podał mi twój adres, choć musiałem prosić go o to chyba ze sto razy i użyć
wszelkich sposobów żeby przekonać go, że naprawdę cholernie mocno potrzebuję
korepetycji
z biologii i to natychmiast. W końcu dał mi ten adres
chyba bardziej dla świętego spokoju, bo naprawdę byłem upierdliwy. – Zaśmiał
się. – Nawet nie wiesz jak się denerwowałem kiedy tu szedłem. Wiedziałem, że to
będzie inaczej niż dotychczas, inaczej nawet niż wtedy na korytarzu, kiedy
rozmawialiśmy. Chciałem powiedzieć ci co czuję, dlatego tak prosiłem o rozmowę.
Bolało mnie, kiedy byłeś taki zimny. Nie rozumiałem co się stało. Gdybym
wiedział… - Westchnął. – Michał ja… - Uświadomił sobie, że przez cały swój
długi monolog nie powiedział tego, do czego zmierzał od samego początku. Czuł
jak serce łomocze mu w piersi, jak bardzo się denerwuje. – Zależy mi na tobie –
wyznał. W końcu mu się udało. Michał patrzył na niego przez chwilę nie wierząc
własnym uszom. Czy Marek naprawdę właśnie w pewien sposób wyznał mu miłość? Czy
on naprawdę od dobrych dziesięciu minut gadał o tym, co do niego czuł, jak to
się rozwijało? Czy mógł sobie pozwolić w to wszystko uwierzyć?
- Naprawdę?
- Tak. – Splótł nerwowo ręce. – I chciałbym zapytać… czy
ty też…
Zaśmiał się czując dziwną ulgę. – Ty się jeszcze pytasz?
Marek, oczywiście, że tak.
Pocałował go. Marek zaskoczony, ale szczęśliwy
odwzajemnił pocałunek. To było inne doświadczenie, niż z dziewczynami. Usta
Michała były mniej aksamitne, nie skażone żadnymi błyszczykami
i szminkami. Nie mógł powiedzieć, że smakował jak
truskawka, czy brzoskwinia, tak jak u kobiet, bo nie używał tych wszystkich
ulepszaczy. Za to wyczuł korzenny zapach perfum. Wplótł palce w jego półdługie
włosy i przeczesywał je, oddając jednocześnie pocałunki. W końcu oderwali się
od siebie oddychając ciężko. Michał przytulił go do siebie i uśmiechnął się
czując, że odwzajemnia uścisk. Wtulił twarz w zagłębienie jego szyi upajając
się cedrowym zapachem. Od tak dawna tego pragnął… przytulić się do niego,
pocałować i czuć, że on też go kocha. W końcu mógł.
- Kocham cię – wyszeptał. Marek uśmiechnął się i
westchnął.
- Też cię kocham. – Jeszcze jakiś czas siedzieli tak
przytuleni do siebie, ale w końcu Marek z żalem się od niego odsunął.
- Musisz iść?
- Też nie chcę – odparł. – Zobaczymy się jutro w szkole?
- Tak. Już wystarczająco dużo opuściłem. – Wstali i
wyszli z pokoju. Michał odprowadził chłopaka do drzwi. – To do jutra.
- Cześć. – Uśmiechnął się czule i ruszył po schodach w
dół. Michał zamknął za nim drzwi i odwrócił się do matki stojącej w kuchni i przygotowującej
posiłek. – Co na kolację? – zaciekawił się. Poczuł
w końcu jak bardzo jest głodny przez te kilka dni
niejedzenia.
- Jajecznica. Będziesz chciał?
- O tak, umieram z głodu.
Matka patrzyła na niego podejrzliwie przez chwilę. Nagła
zmiana w zachowaniu syna ją ucieszyła, ale wydawała się też dziwna.
- Michał, co to był za chłopak?
- Kolega z klasy – odparł. – Bardzo dobry kolega.
- A co takiego ci powiedział, że tak nagle poprawił ci
się humor?
Że mnie kocha!
Nigdy w to nie uwierzę. Marek? Mnie? To takie…, nie dokończył myśli, bo do
domu wrócił ojciec z pracy.
- Nic takiego mamo – powiedział w końcu. – Po prostu
pogadaliśmy.
- Czujesz się już lepiej, synu?
- Tak tato. O wiele.
- Więc od jutra kontynuujesz leczenie?
Uśmiech natychmiast zszedł z jego twarzy. Nie chciał
jednak psuć sobie nastroju takimi rzeczami.
- Jasne. Zarejestruję się na wizytę, ale jutro. Dzisiaj
jest już zamknięte.
Zjadł kolację w swoim pokoju. Nie chciało mu się
rozmawiać z rodzicami, bo wiedział, że wypytywaliby go o powód jego złego
samopoczucia ostatnimi czasy. A on nie chciał im go zdradzać. Nie zrozumieliby.
Marek jechał do domu autobusem, ale wysiadł z niego,
kiedy zobaczył swoją paczkę. Ucieszyli się kiedy go zobaczyli, choć on nie
okazał entuzjazmu. Podszedł od razu do Cygana.
- Prosiłem cię o jedną rzecz – warknął. – Czy tak trudno
przekazać wiadomość w niezmienionej formie?
- Stary, o co ci chodzi?
- O co mi chodzi? Ty już dobrze powinieneś wiedzieć o co
mi chodzi! Prosiłem cię żebyś poszedł do Michała i powiedział, że jadę do ojca
do szpitala! Nie miałeś prawa wymyślać takich bredni, rozumiesz?!
- Człowieku, wyluzuj, przecież to tylko pedał, chyba nie
bierzesz tego na poważnie?
Wściekłość aż w nim kipiała. Popchnął Cygana na ścianę
pobliskiego budynku i przyparł go do niej.
- Jeszcze raz nazwiesz go pedałem, albo obrazisz w
jakikolwiek inny sposób, a przysięgam, że ci przypierdolę – wycedził przez
zaciśnięte zęby. – A jeśli jeszcze raz nagadasz mu coś takiego jak ostatnim
razem, to inaczej porozmawiamy. – Odepchnął go i spojrzał na resztę chłopaków
patrzących na niego ze zdziwieniem. – Was to też dotyczy. Jeszcze raz usłyszę,
że ktokolwiek z was go obraża, to nie ręczę za siebie.
Patrzył na nich przez chwilę, ale zaraz odszedł i ruszył
do domu. Czuł się… dobrze. Postawił im się.
W końcu pokazał co naprawdę myśli o tych kretyńskich
dowcipach. Nie miał zamiaru już nigdy stać
z boku i się przyglądać. Co prawda nie bił się jeśli
sytuację mógł opanować w inny sposób, ale wiedział, że do nich w inny sposób
nie przemówi. Dlatego nie zdziwi się, jeśli jutro znowu coś odwalą. Ale nie
będzie stał z boku. Zbyt długo to robił. Teraz Michał był jego chłopakiem.
Uśmiechnął się wesoło sam do siebie. Musieli się wspierać. Bezwarunkowo. I nic
go nie obchodziło, że to kumple. Gdyby byli przyjaciółmi, Cygan nigdy by mu
czegoś takiego nie odwalił, zrozumieliby co czuje. Nie rozumiał po co on się
ich tak kurczowo trzymał. Czy naprawdę aż tak chciał się nie wyróżniać?
Wywrócił oczami. W końcu zmądrzał. Lepiej późno niż wcale.
Zaskoczyłaś mnie, nie myślałam, że Marek tak szybko wyzna uczucie Michałowi, ale jakie to był słodki monolog.
OdpowiedzUsuńDużo weny :)
Pozdrawiam :)