niedziela, 20 lipca 2014

9. Nastoletnia miłość

Rozdział 9

Do Warszawy wrócili w doskonałych nastrojach. Przed maturami i podczas nich byli nieco zestresowani, przez to mniej rozmawiali i mieli gorsze nastroje, ale ten wspólny wyjazd zregenerował ich siły. Wrócili zadowoleni, żaden sobie niczego nie uszkodził, nie pokłócili się i mieli doskonałe nastroje, tak więc rodzice Marka utwierdzili się tylko w przekonaniu, że to był rzeczywiście dobry pomysł. Nawet jeśli domyślali się co chłopcy tam robili, to byli szczęśliwi, więc nic złego stać się nie mogło.
Obaj wiedzieli, że ich wspólny wyjazd będą wspominali naprawdę miło. I to nie tylko przez fakt, że mieli swój pierwszy raz, a potem także kilka kolejnych. Spędzali razem czas praktycznie bez ograniczeń, bo wujek Marka za bardzo ich nie pilnował. Uważał tylko, żeby niczego sobie nie połamali, nie spalili domu i przychodził do nich wieczorem na kilka minut, żeby upewnić się, że wszystko gra. Poza tym mieli wolną rękę. Wydurniali się jak dzieci, śmiali i żartowali. Łowienie ryb także okazało się dobrym pomysłem. Staw nie był największy, a na dodatek zarybiany, a więc
w krótkim czasie mogli złowić tyle ryb, żeby spokojnie zjeść kolację. Mieli co prawda pełną lodówkę, ale nie mogli odmówić sobie kilka razy świeżych ryb, skoro oboje je uwielbiali. Gubili się w lesie, żeby zaraz potem znaleźć drogę, która okazywała się jednak zła. Sprzeczali się o głupoty, żeby po pięciu minutach godzić się pocałunkami. Wpatrywali się w ognisko, pili wino (koneserami nie byli, dość szybko im go zabrakło), przytulali się, całowali i szeptali sobie czułe słówka. Kochali się. Skorzystali z danych im czternastu dni w pełni i jak mogli najlepiej. Teraz mieli jeszcze kilka dni laby, a potem musieli zabrać się za składanie papierów na uczelnie, a Marek dodatkowo chciał powtórzyć sobie jeszcze rysunek techniczny, z którego będzie miał egzamin wstępny. Miał to opanowane, ale przezorny zawsze ubezpieczony.

Jechali do szkoły. Dostaną wyniki i świadectwa maturalne. Stresowali się, choć uczyli się na tyle dużo, że powinno pójść im dobrze. Nie oni jedni mieli duszę na ramieniu. Teraz śmieszne wręcz wydawało im się to, że przed wynikami egzaminu gimnazjalnego sądzili, że bardziej stresować się już nie można. Można i teraz odczuwali to na własnej skórze. Na szczęście niedługo będą już znali wyniki i będą mogli odetchnąć. Choć nie do końca, bo pozostawała jeszcze kwestia, czy dostaną się na wymarzone studia… W trakcie roku szkolnego perspektywa wcześniejszych wakacji wszystkim wydawała się świetna. Sądzili, że stresować zaczną się może dzień przed wynikami, a resztę czasu spędzą bezstresowo na leniuchowaniu. Tak naprawdę stresowali się cały czas. Oni mogli odpocząć, bo wyjechali, ale jednak jakiś niepokój gdzieś tam cały czas był, nawet jeśli przyćmiony i nie odczuwalny. Zapewne poczują, jak się denerwowali, dopiero kiedy ten cały stres z nich zejdzie. Będą wtedy zastanawiać się jak mogli funkcjonować przez tyle czasu w takim stresie. Mózg człowieka był czymś dziwnym, a takie rozmyślania czasem prowokowały Michała do rozmyślań, czy może jednak nie powinien być psychologiem. Śmiał się z tego. Psychologią trochę się interesował, ale raczej jeśli chodziło o jego drobne problemy, jakie miał każdy człowiek. Nic więcej się w tym nie kryło. A opieka nad zwierzętami była jego pasją od zawsze. Chciał im pomagać. Zawsze chciał mieć psa, kota, chomika, czy choćby złotą rybkę, ale rodzice nigdy nie wyrażali na to zgody, twierdząc, że nie jest na tyle odpowiedzialny. Wiedział, że dałby radę z opieką nad zwierzęciem. I wiedział, że prędzej czy później w jego domu zamieszka pies, albo kot. Albo to i to. Nie było innej opcji. Inaczej dom wydawałby mu się pusty, nawet jeśli tętniłoby tam życiem. Zawsze tak miał, że brakowało mu jakiegoś szczekania, miałczenia, czy szurania. Poza tym miałby go kto (poza Markiem) mobilizować do wczesnych pobudek.
- Nad czym tak rozmyślasz? – Usłyszał głos Marka przy swoim uchu. Zadrżał lekko i uśmiechnął się pod nosem.
- Tak ogólnie – odparł zdawkowo.
- Bardzo obszerne – zaśmiał się. Przyzwyczajony był już, że Michaś miewał swego rodzaju „zawiechy”. Po prostu zamyślał się, praktycznie nie kontaktował. Można było do niego wtedy mówić, a on potakiwał, ale był kompletnie odcięty od historii swojego rozmówcy. Ludzie, którzy nie znali go dobrze, orientowali się dopiero, kiedy zadali mu jakieś pytanie. On umiał to już po prostu rozpoznawać po jego wyrazie twarzy, a wtedy dawał mu czas na rozmyślania. Odzywał się dopiero, kiedy wyglądał na kogoś kontaktującego ze światem zewnętrznym. Nie zdarzało mu się to zbyt często, dlatego irytujące nie było, ale wolał wyrwać go z letargu, zanim przegapią przystanek. – A nad czym dokładnie? – Był wścibski, co on poradzi?
- Nad pierdołami. – Wzruszył ramionami. – Wyniki matur, studia, potencjalny zwierzak w domu. Takie tam…
- Czyli sobie marzysz – uściślił. Miał ochotę przygarnąć go teraz do siebie i pocałować chociaż w czoło, ale raczej nie okazywali sobie tak czułości w miejscach publicznych. Już nie chodziło nawet o fakt, że są gejami, a o zwyczajną przyzwoitość. Nikomu nie było przyjemnie patrzyć na migdalącą się parę, nie ważne czy homo, czy hetero. Jednak homo mieli o tyle gorzej, że narażali się na niepotrzebny atak. Lepiej było trzymać czasem ręce przy sobie. Nawet jeśli było to krzywdzące.
- Tak – zgodził się z uśmiechem. – Cholera, chciałbym mieć to wszystko już z głowy.
- Jak wszyscy, ale to jeszcze tylko kilka tygodni. Do końca lipca będzie po stresie. Wytrzymaliśmy już tyle czasu, to wytrzymamy jeszcze trochę. – Cholera, miał ogromną ochotę go przytulić. Choćby objąć ramieniem. Po prostu być bliżej. Nie chodziło o całowanie się, po prostu o zwyczajne przytulenie. Czułość, opiekę. Każdy czasem odczuwał taką potrzebę, a on miał ją teraz. I widział w oczach Michała, że on też chętnie wtuliłby się w jego ramiona. Tak po prostu, bez większego powodu. Jasna cholera, żyli w dwudziestym pierwszym wieku, w cywilizowanym kraju, technologia się rozwijała, ludzie byli coraz bardziej otwarci, czemu homoseksualizm musiał być piętnowany tak, że nie mogli się złapać za rękę, żeby nie narażać się na pobicie? Chore!
Wysiedli w końcu na swoim przystanku. Marek sprawdził godzinę. – Mamy jeszcze dwadzieścia minut. Pójdziemy naokoło? – zapytał. Michał zgodził się z chęcią. Jasne było dlaczego chłopak to zaproponował. Wszyscy uczniowie, zmierzający do szkoły szli raczej skrótem, wzdłuż głównej ulicy. Oni często lubili przejść się blokowiskiem. Ludzi było tak zazwyczaj wyjątkowo mało, mogli gdzieś stanąć i nie narazić się na żaden atak. Ruszyli więc w przeciwnym kierunku niż większość nastolatków. Po drodze minęli się z Radkiem i Piotrem, ale wyjaśnili im, że mają ochotę na spacer. Przyjaciele uśmiechnęli się tylko ze zrozumieniem i pożegnali się krótkim „do zobaczenia w szkole”. Przy nich nie musieli się kryć z tym, że byli razem. Oczywiście nie całowali się jakoś szczególnie, ani nic, ale chłopakom nie przeszkadzało, kiedy w ich towarzystwie trzymali się za ręce, albo posłali sobie czulsze spojrzenie, czy nawet skradli sobie krótkiego całusa. Szybko się do tego przyzwyczaili i praktycznie nie zwracali na to już teraz uwagi. Czemu wszyscy ludzie nie mogli tacy być? Toć nie uprawiali dzikiego seksu na ich oczach. Na co dzień nie było to tak irytujące, ale kiedy pojawiała się potrzeba bliskości, przytulenia, po prostu szlag ich trafiał. Nieraz trzymali się za ręce nie zważając na krzywe spojrzenia. Mimo wszystko było to ryzykowne. Wiele ludzi po prostu spojrzało z dezaprobatą, ale ilu było takich, którzy najchętniej rozładowaliby na kimś złość? Woleli niepotrzebnie się nie wychylać. W mieście było na tyle mniej uczęszczanych uliczek, że nieraz mogli z powodzeniem dać trochę upust emocjom. W końcu oddzielili się od ludzi ze szkoły i weszli między bloki. To Michał kiedyś pokazał mu tą drogę. Często wolał iść albo jechać na rowerze naokoło, niż narażać się na wyzwiska ze strony ludzi ze szkoły. Tam w końcu Marek przyciągnął go do siebie i pocałował. Nie był to namiętny pocałunek,
 a zwyczajny, przyzwoity, taki, z którym mogli wyskoczyć na ulicy. Mieli poczucie wstydu. Żaden z nich nie lubił ostentacyjnego okazywania sobie uczuć. Ale przecież trzymanie się za rękę, objęcie czy buziak nie powinien nikogo gorszyć. Michał z uśmiechem odwzajemnił pieszczotę. Tak, tego im obojgu brakowało. Musieli przez chwilę wyłączyć myślenie. Byli zmęczeni. Ten stres, nawet jeśli podświadomy, potrafił człowieka wykończyć. Całowali się przez chwilę. Potem powoli ruszyli do szkoły, teraz już objęci. Marsz zajął im piętnaście minut, czyli byli w sam raz na rozdanie świadectw. Byli posadzeni klasami, a potem wyczytywani po kolei nazwiskami. Marek nie widział sensu
w wychodzeniu na środek. Po co wszyscy mieli widzieć jak odpiera kartkę papieru? To tylko potęgowało, już i tak niemały, stres. Nikt nie lubił, kiedy tyle osób go obserwowało. Każdy odczuwał mniejsze lub większe zdenerwowanie. W końcu doszli do jego klasy. Wiedział, że on dostanie swoje świadectwo jako jeden z pierwszych, gdyż na liście obecności miał numer szósty. Kiedy dyrektor wyczytał jego nazwisko wstał i przeszedł przez salę. Dostał papiery, przyjął gratulacje, ale wyniki mógł przeanalizować na spokojnie, dopiero kiedy stanął wśród osób, które także dostały już swoje świadectwo. Zdał. Nawet lepiej niż się spodziewał. Ucieszyła go czwórka z angielskiego, ale o wiele bardziej usatysfakcjonowały go dobre oceny z rozszerzonej fizyki, historii sztuki i matmy, bo to te przedmioty były dla niego najważniejsze. Odnalazł wzrokiem Marka i uśmiechnął się do niego. Chłopak zauważył to i odwzajemnił uśmiech. Zrozumiał przekaz. U mnie okej. A ta czulsza nutka uśmiechu kazała mu dodać sobie w myślach Powodzenia, kochanie. W końcu także i on odebrał swoje świadectwo i mógł stanąć wśród pozostałych. Niestety nie obok Marka, bo kolejność była jasna. Siedzieć mogli jak sobie chcieli, ale stawać mieli zgodnie z numerem w dzienniku. Bezsensowne zasady, ale ktoś tak sobie wymyślił. Spojrzał na wyniki i mimowolnie uśmiechnął się. Czwórki
z rozszerzonej biologii się nie spodziewał. Egzamin wydawał mu się strasznie trudny i sądził, że na więcej niż tróję nie ma co liczyć. Był pozytywnie zaskoczony. Po obowiązkowej przemowie dyrektora, pożegnaniu ich, życzenia szczęścia w dorosłym życiu i innych takich gadek rodem z filmików motywacyjnych z you tube, musieli udać się do swoich sal, żeby pożegnać się z klasą. Chcąc nie chcąc byli „jedną wielką rodziną”. Ale skoro tak to sprawdzało się tu przysłowie, że z rodziną to najlepiej na zdjęciu. Także w drodze do klasy nie mogli swobodnie porozmawiać przez przedzierające się dość ciasnymi korytarzami morze uczniów, a w sali ich wychowawczyni się z nimi żegnała i nie chcieli przy tym rozmawiać. Potem obowiązkowe pożegnanie, kwiatki dla nauczycielki, przesadzona histeria dziewczyn i w końcu mogli z czystym sumieniem powiedzieć „żegnaj liceum”. Michał nawet nie sądził, że poczuje taką ulgę opuszczając mury tego budynku. Spotkały go tu zarazem najgorsze co i najlepsze rzeczy. Tutaj był wyśmiewany i szykanowany, ale tutaj też poznał swoją miłość i przyjaciół.
W ogólnym rozrachunku wychodziło bardziej na plus niż na minus. Marka odczucia były podobne. Nie wybrał od początku najlepszego towarzystwa, ale w gruncie rzeczy nieraz było fajnie. Może
i spróbował palenia, czego nigdy nie chciał robić i upił się kilka razy tak, że nic nie pamiętał, ale to tylko szczegóły. Poznał tutaj Michała i dzięki temu swoją licealną przygodę mógł wspominać dobrze.
Autobus wiózł ich do domu już w lepszych nastrojach, niż do szkoły. Rano byli trochę rozdrażnieni
i podenerwowani. Teraz odetchnęli.
- Jednak taka ilość nauki się opłaciła.
Michał zaśmiał się. – A tak marudziłeś. Czasem warto się przemęczyć.
Fakt, marudził. Narzekał, że boli go głowa, że mózg mu zaraz wypłynie, że jest głodny, zmęczony,
a w ogóle to są wakacje. Michał zbywał to wszystko milczeniem, albo śmiechem. Potrafił bez problemu przekonać go do nauki. Zapewnić, że go przepyta, że w miarę swoich skromnych możliwości pomoże. Dlatego nauka nie była aż takim złem ostatecznym. Dużo się do siebie odzywali, nawet jeśli na ogół były to jakieś niezrozumiałe dla większości ludzi terminy.
- Na szczęście mamy to już za sobą – stwierdził Marek z uśmiechem.
- Do pierwszej sesji, o zgrozo.
- Ty to jednak wiesz jak poprawić człowiekowi humor, nie ma co.
Do domu wrócili zadowoleni. Teraz czeka ich jeszcze składanie papierów, Marka egzamin wstępny

i oczekiwanie na informację o przyjęciu. Cholera, czy wakacje nie powinny być odpoczynkiem? Nie mogli robić tego w trakcie roku szkolnego? Wtedy trochę więcej stresu w tę czy we w te nie zrobiłoby tak dużej różnicy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz