Rozdział
9
Do Warszawy wrócili w doskonałych nastrojach. Przed
maturami i podczas nich byli nieco zestresowani, przez to mniej rozmawiali i
mieli gorsze nastroje, ale ten wspólny wyjazd zregenerował ich siły. Wrócili
zadowoleni, żaden sobie niczego nie uszkodził, nie pokłócili się i mieli
doskonałe nastroje, tak więc rodzice Marka utwierdzili się tylko w przekonaniu,
że to był rzeczywiście dobry pomysł. Nawet jeśli domyślali się co chłopcy tam
robili, to byli szczęśliwi, więc nic złego stać się nie mogło.
Obaj wiedzieli, że ich wspólny wyjazd będą wspominali
naprawdę miło. I to nie tylko przez fakt, że mieli swój pierwszy raz, a potem
także kilka kolejnych. Spędzali razem czas praktycznie bez ograniczeń, bo wujek
Marka za bardzo ich nie pilnował. Uważał tylko, żeby niczego sobie nie
połamali, nie spalili domu i przychodził do nich wieczorem na kilka minut, żeby
upewnić się, że wszystko gra. Poza tym mieli wolną rękę. Wydurniali się jak
dzieci, śmiali i żartowali. Łowienie ryb także okazało się dobrym pomysłem.
Staw nie był największy, a na dodatek zarybiany, a więc
w krótkim czasie mogli złowić tyle ryb, żeby spokojnie
zjeść kolację. Mieli co prawda pełną lodówkę, ale nie mogli odmówić sobie kilka
razy świeżych ryb, skoro oboje je uwielbiali. Gubili się w lesie, żeby zaraz
potem znaleźć drogę, która okazywała się jednak zła. Sprzeczali się o głupoty,
żeby po pięciu minutach godzić się pocałunkami. Wpatrywali się w ognisko, pili
wino (koneserami nie byli, dość szybko im go zabrakło), przytulali się,
całowali i szeptali sobie czułe słówka. Kochali się. Skorzystali z danych im
czternastu dni w pełni i jak mogli najlepiej. Teraz mieli jeszcze kilka dni
laby, a potem musieli zabrać się za składanie papierów na uczelnie, a Marek
dodatkowo chciał powtórzyć sobie jeszcze rysunek techniczny, z którego będzie miał
egzamin wstępny. Miał to opanowane, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
Jechali do szkoły. Dostaną wyniki i świadectwa maturalne. Stresowali
się, choć uczyli się na tyle dużo, że powinno pójść im dobrze. Nie oni jedni mieli
duszę na ramieniu. Teraz śmieszne wręcz wydawało im się to, że przed wynikami
egzaminu gimnazjalnego sądzili, że bardziej stresować się już nie można. Można
i teraz odczuwali to na własnej skórze. Na szczęście niedługo będą już znali
wyniki i będą mogli odetchnąć. Choć nie do końca, bo pozostawała jeszcze
kwestia, czy dostaną się na wymarzone studia… W trakcie roku szkolnego
perspektywa wcześniejszych wakacji wszystkim wydawała się świetna. Sądzili, że
stresować zaczną się może dzień przed wynikami, a resztę czasu spędzą
bezstresowo na leniuchowaniu. Tak naprawdę stresowali się cały czas. Oni mogli
odpocząć, bo wyjechali, ale jednak jakiś niepokój gdzieś tam cały czas był,
nawet jeśli przyćmiony i nie odczuwalny. Zapewne poczują, jak się denerwowali,
dopiero kiedy ten cały stres z nich zejdzie. Będą wtedy zastanawiać się jak
mogli funkcjonować przez tyle czasu w takim stresie. Mózg człowieka był czymś
dziwnym, a takie rozmyślania czasem prowokowały Michała do rozmyślań, czy może
jednak nie powinien być psychologiem. Śmiał się z tego. Psychologią trochę się
interesował, ale raczej jeśli chodziło o jego drobne problemy, jakie miał każdy
człowiek. Nic więcej się w tym nie kryło. A opieka nad zwierzętami była jego
pasją od zawsze. Chciał im pomagać. Zawsze chciał mieć psa, kota, chomika, czy
choćby złotą rybkę, ale rodzice nigdy nie wyrażali na to zgody, twierdząc, że
nie jest na tyle odpowiedzialny. Wiedział, że dałby radę z opieką nad
zwierzęciem. I wiedział, że prędzej czy później w jego domu zamieszka pies,
albo kot. Albo to i to. Nie było innej opcji. Inaczej dom wydawałby mu się
pusty, nawet jeśli tętniłoby tam życiem. Zawsze tak miał, że brakowało mu
jakiegoś szczekania, miałczenia, czy szurania. Poza tym miałby go kto (poza
Markiem) mobilizować do wczesnych pobudek.
- Nad czym tak rozmyślasz? – Usłyszał głos Marka przy
swoim uchu. Zadrżał lekko i uśmiechnął się pod nosem.
- Tak ogólnie – odparł zdawkowo.
- Bardzo obszerne – zaśmiał się. Przyzwyczajony był już,
że Michaś miewał swego rodzaju „zawiechy”. Po prostu zamyślał się, praktycznie
nie kontaktował. Można było do niego wtedy mówić, a on potakiwał, ale był
kompletnie odcięty od historii swojego rozmówcy. Ludzie, którzy nie znali go
dobrze, orientowali się dopiero, kiedy zadali mu jakieś pytanie. On umiał to
już po prostu rozpoznawać po jego wyrazie twarzy, a wtedy dawał mu czas na
rozmyślania. Odzywał się dopiero, kiedy wyglądał na kogoś kontaktującego ze
światem zewnętrznym. Nie zdarzało mu się to zbyt często, dlatego irytujące nie
było, ale wolał wyrwać go z letargu, zanim przegapią przystanek. – A nad czym
dokładnie? – Był wścibski, co on poradzi?
- Nad pierdołami. – Wzruszył ramionami. – Wyniki matur,
studia, potencjalny zwierzak w domu. Takie tam…
- Czyli sobie marzysz – uściślił. Miał ochotę przygarnąć
go teraz do siebie i pocałować chociaż w czoło, ale raczej nie okazywali sobie
tak czułości w miejscach publicznych. Już nie chodziło nawet o fakt, że są
gejami, a o zwyczajną przyzwoitość. Nikomu nie było przyjemnie patrzyć na
migdalącą się parę, nie ważne czy homo, czy hetero. Jednak homo mieli o tyle
gorzej, że narażali się na niepotrzebny atak. Lepiej było trzymać czasem ręce
przy sobie. Nawet jeśli było to krzywdzące.
- Tak – zgodził się z uśmiechem. – Cholera, chciałbym mieć
to wszystko już z głowy.
- Jak wszyscy, ale to jeszcze tylko kilka tygodni. Do
końca lipca będzie po stresie. Wytrzymaliśmy już tyle czasu, to wytrzymamy
jeszcze trochę. – Cholera, miał ogromną ochotę go przytulić. Choćby objąć
ramieniem. Po prostu być bliżej. Nie chodziło o całowanie się, po prostu o
zwyczajne przytulenie. Czułość, opiekę. Każdy czasem odczuwał taką potrzebę, a
on miał ją teraz. I widział w oczach Michała, że on też chętnie wtuliłby się w
jego ramiona. Tak po prostu, bez większego powodu. Jasna cholera, żyli w
dwudziestym pierwszym wieku, w cywilizowanym kraju, technologia się rozwijała,
ludzie byli coraz bardziej otwarci, czemu homoseksualizm musiał być piętnowany
tak, że nie mogli się złapać za rękę, żeby nie narażać się na pobicie? Chore!
Wysiedli w końcu na swoim przystanku. Marek sprawdził
godzinę. – Mamy jeszcze dwadzieścia minut. Pójdziemy naokoło? – zapytał. Michał
zgodził się z chęcią. Jasne było dlaczego chłopak to zaproponował. Wszyscy
uczniowie, zmierzający do szkoły szli raczej skrótem, wzdłuż głównej ulicy. Oni
często lubili przejść się blokowiskiem. Ludzi było tak zazwyczaj wyjątkowo
mało, mogli gdzieś stanąć i nie narazić się na żaden atak. Ruszyli więc w
przeciwnym kierunku niż większość nastolatków. Po drodze minęli się z Radkiem i
Piotrem, ale wyjaśnili im, że mają ochotę na spacer. Przyjaciele uśmiechnęli
się tylko ze zrozumieniem i pożegnali się krótkim „do zobaczenia w szkole”. Przy
nich nie musieli się kryć z tym, że byli razem. Oczywiście nie całowali się
jakoś szczególnie, ani nic, ale chłopakom nie przeszkadzało, kiedy w ich
towarzystwie trzymali się za ręce, albo posłali sobie czulsze spojrzenie, czy
nawet skradli sobie krótkiego całusa. Szybko się do tego przyzwyczaili i
praktycznie nie zwracali na to już teraz uwagi. Czemu wszyscy ludzie nie mogli
tacy być? Toć nie uprawiali dzikiego seksu na ich oczach. Na co dzień nie było
to tak irytujące, ale kiedy pojawiała się potrzeba bliskości, przytulenia, po
prostu szlag ich trafiał. Nieraz trzymali się za ręce nie zważając na krzywe spojrzenia.
Mimo wszystko było to ryzykowne. Wiele ludzi po prostu spojrzało z dezaprobatą,
ale ilu było takich, którzy najchętniej rozładowaliby na kimś złość? Woleli
niepotrzebnie się nie wychylać. W mieście było na tyle mniej uczęszczanych
uliczek, że nieraz mogli z powodzeniem dać trochę upust emocjom. W końcu
oddzielili się od ludzi ze szkoły i weszli między bloki. To Michał kiedyś
pokazał mu tą drogę. Często wolał iść albo jechać na rowerze naokoło, niż
narażać się na wyzwiska ze strony ludzi ze szkoły. Tam w końcu Marek
przyciągnął go do siebie i pocałował. Nie był to namiętny pocałunek,
a zwyczajny,
przyzwoity, taki, z którym mogli wyskoczyć na ulicy. Mieli poczucie wstydu.
Żaden z nich nie lubił ostentacyjnego okazywania sobie uczuć. Ale przecież
trzymanie się za rękę, objęcie czy buziak nie powinien nikogo gorszyć. Michał z
uśmiechem odwzajemnił pieszczotę. Tak, tego im obojgu brakowało. Musieli przez
chwilę wyłączyć myślenie. Byli zmęczeni. Ten stres, nawet jeśli podświadomy,
potrafił człowieka wykończyć. Całowali się przez chwilę. Potem powoli ruszyli
do szkoły, teraz już objęci. Marsz zajął im piętnaście minut, czyli byli w sam
raz na rozdanie świadectw. Byli posadzeni klasami, a potem wyczytywani po kolei
nazwiskami. Marek nie widział sensu
w wychodzeniu na środek. Po co wszyscy mieli widzieć jak
odpiera kartkę papieru? To tylko potęgowało, już i tak niemały, stres. Nikt nie
lubił, kiedy tyle osób go obserwowało. Każdy odczuwał mniejsze lub większe
zdenerwowanie. W końcu doszli do jego klasy. Wiedział, że on dostanie swoje
świadectwo jako jeden z pierwszych, gdyż na liście obecności miał numer szósty.
Kiedy dyrektor wyczytał jego nazwisko wstał i przeszedł przez salę. Dostał
papiery, przyjął gratulacje, ale wyniki mógł przeanalizować na spokojnie,
dopiero kiedy stanął wśród osób, które także dostały już swoje świadectwo.
Zdał. Nawet lepiej niż się spodziewał. Ucieszyła go czwórka z angielskiego, ale
o wiele bardziej usatysfakcjonowały go dobre oceny z rozszerzonej fizyki,
historii sztuki i matmy, bo to te przedmioty były dla niego najważniejsze.
Odnalazł wzrokiem Marka i uśmiechnął się do niego. Chłopak zauważył to i
odwzajemnił uśmiech. Zrozumiał przekaz. U
mnie okej. A ta czulsza nutka uśmiechu kazała mu dodać sobie w myślach Powodzenia, kochanie. W końcu także i on
odebrał swoje świadectwo i mógł stanąć wśród pozostałych. Niestety nie obok Marka, bo kolejność była jasna. Siedzieć mogli
jak sobie chcieli, ale stawać mieli zgodnie z numerem w dzienniku. Bezsensowne
zasady, ale ktoś tak sobie wymyślił. Spojrzał na wyniki i mimowolnie uśmiechnął
się. Czwórki
z rozszerzonej biologii się nie spodziewał. Egzamin
wydawał mu się strasznie trudny i sądził, że na więcej niż tróję nie ma co
liczyć. Był pozytywnie zaskoczony. Po obowiązkowej przemowie dyrektora,
pożegnaniu ich, życzenia szczęścia w dorosłym życiu i innych takich gadek rodem
z filmików motywacyjnych z you tube, musieli udać się do swoich sal, żeby
pożegnać się z klasą. Chcąc nie chcąc byli „jedną wielką rodziną”. Ale skoro
tak to sprawdzało się tu przysłowie, że z rodziną to najlepiej na zdjęciu.
Także w drodze do klasy nie mogli swobodnie porozmawiać przez przedzierające
się dość ciasnymi korytarzami morze uczniów, a w sali ich wychowawczyni się z
nimi żegnała i nie chcieli przy tym rozmawiać. Potem obowiązkowe pożegnanie,
kwiatki dla nauczycielki, przesadzona histeria dziewczyn i w końcu mogli z
czystym sumieniem powiedzieć „żegnaj liceum”. Michał nawet nie sądził, że
poczuje taką ulgę opuszczając mury tego budynku. Spotkały go tu zarazem
najgorsze co i najlepsze rzeczy. Tutaj był wyśmiewany i szykanowany, ale tutaj
też poznał swoją miłość i przyjaciół.
W ogólnym rozrachunku wychodziło bardziej na plus niż na
minus. Marka odczucia były podobne. Nie wybrał od początku najlepszego
towarzystwa, ale w gruncie rzeczy nieraz było fajnie. Może
i spróbował palenia, czego nigdy nie chciał robić i upił
się kilka razy tak, że nic nie pamiętał, ale to tylko szczegóły. Poznał tutaj
Michała i dzięki temu swoją licealną przygodę mógł wspominać dobrze.
Autobus wiózł ich do domu już w lepszych nastrojach, niż
do szkoły. Rano byli trochę rozdrażnieni
i podenerwowani. Teraz odetchnęli.
- Jednak taka ilość nauki się opłaciła.
Michał zaśmiał się. – A tak marudziłeś. Czasem warto się
przemęczyć.
Fakt, marudził. Narzekał, że boli go głowa, że mózg mu
zaraz wypłynie, że jest głodny, zmęczony,
a w ogóle to są wakacje. Michał zbywał to wszystko
milczeniem, albo śmiechem. Potrafił bez problemu przekonać go do nauki.
Zapewnić, że go przepyta, że w miarę swoich skromnych możliwości pomoże. Dlatego
nauka nie była aż takim złem ostatecznym. Dużo się do siebie odzywali, nawet
jeśli na ogół były to jakieś niezrozumiałe dla większości ludzi terminy.
- Na szczęście mamy to już za sobą – stwierdził Marek z
uśmiechem.
- Do pierwszej sesji, o zgrozo.
- Ty to jednak wiesz jak poprawić człowiekowi humor, nie
ma co.
Do domu wrócili zadowoleni. Teraz czeka ich jeszcze
składanie papierów, Marka egzamin wstępny
i oczekiwanie na informację o przyjęciu. Cholera, czy
wakacje nie powinny być odpoczynkiem? Nie mogli robić tego w trakcie roku
szkolnego? Wtedy trochę więcej stresu w tę czy we w te nie zrobiłoby tak dużej
różnicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz